Samotność pod wspólnym dachem: Historia Magdy, która wróciła z noworodkiem do pustego domu
– Gdzie jest łóżeczko? – zapytałam, przekraczając próg naszego mieszkania z maleńką Hanią w ramionach. W powietrzu unosił się zapach starej kawy i papierosów. Tomek, mój mąż, siedział przy stole w kuchni, wpatrzony w ekran laptopa. Nawet nie podniósł wzroku.
– Nie zdążyłem jeszcze kupić – mruknął, stukając w klawiaturę. – Miałem dziś zebranie, szef mnie zatrzymał. Jutro się tym zajmę.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez dziewięć miesięcy powtarzałam mu: „Tomek, przygotujmy się. Potrzebujemy łóżeczka, przewijaka, ubranek”. On zawsze odpowiadał: „Nie panikuj, wszystko ogarniemy”.
A teraz stałam w przedpokoju z dzieckiem, które nie miało gdzie spać. W torbie miałam tylko kilka pieluch i kocyk ze szpitala. Tomek nawet nie wstał od stołu.
– Może zamówimy przez internet? – rzucił beznamiętnie. – Przyjdzie za dwa dni.
– A gdzie Hania będzie spała przez te dwa dni? Na podłodze? – zapytałam cicho.
Nie odpowiedział. Wyszedł na balkon zapalić papierosa.
W nocy Hania płakała niemal bez przerwy. Nie miałam siły jej uspokajać. Tomek spał twardo w drugim pokoju. Kiedy nad ranem przyszłam do niego z płaczącym dzieckiem, odwrócił się na drugi bok.
– Muszę się wyspać przed pracą…
Poczułam się niewidzialna. Jakbyśmy byli dwoma obcymi ludźmi pod jednym dachem.
Następnego dnia zadzwoniła moja mama.
– Jak się czujesz? – zapytała troskliwie.
Nie wytrzymałam i rozpłakałam się do słuchawki.
– Mamo… Nie mam nic dla Hani. Tomek nic nie przygotował. Jestem sama…
Mama przyjechała w ciągu godziny z torbą pełną ubranek po mojej młodszej siostrze, pieluchami i kocykiem.
– Kochanie… On chyba nie rozumie, co to znaczy być ojcem – powiedziała cicho, patrząc na śpiącą Hanię.
Przez kolejne dni to ona pomagała mi kąpać małą, przewijać ją na stole kuchennym, uspokajać płacz w środku nocy. Tomek wracał późno z pracy i zamykał się w swoim świecie.
Zaczęliśmy się coraz częściej kłócić. O wszystko: o bałagan w mieszkaniu, o pieniądze (bo przecież „dziecko to taki wydatek”), o to, że jestem „zbyt emocjonalna”.
– Przesadzasz – powtarzał mi codziennie. – Inne kobiety też sobie radzą.
Ale ja czułam się coraz bardziej samotna i bezradna. Hania była moim całym światem, ale brak wsparcia ze strony Tomka sprawiał, że każdy dzień był walką o przetrwanie.
Pewnego dnia przyszła do nas jego siostra, Marta.
– Tomek, ty naprawdę nic nie przygotowałeś? – zapytała z niedowierzaniem.
Wzruszył ramionami.
– Praca mnie pochłonęła…
Marta spojrzała na mnie współczująco i powiedziała:
– Magda, jeśli będziesz czegoś potrzebować – dzwoń do mnie. Nie możesz być z tym sama.
To był pierwszy raz od tygodni, kiedy poczułam ulgę. Ktoś mnie zauważył. Ktoś zrozumiał mój ból.
Ale Tomek dalej żył swoim życiem. Zaczął wracać coraz później do domu. Czasem miałam wrażenie, że ucieka przed odpowiedzialnością za rodzinę.
Któregoś wieczoru usiedliśmy razem przy stole. Spojrzałam mu prosto w oczy:
– Tomek… Czy ty w ogóle chcesz być ojcem?
Milczał długo.
– Nie wiem… To wszystko mnie przerasta – wyszeptał w końcu.
Poczułam zimno w sercu. Czy naprawdę jestem sama w tej walce?
Dni mijały jeden po drugim. Mama była przy mnie niemal codziennie. Marta wpadała z zakupami albo po prostu posiedzieć przy herbacie i wysłuchać moich żali. Ale Tomek coraz bardziej oddalał się od nas obu.
Zaczęłam mieć koszmary. Śniło mi się, że gubię Hanię w tłumie ludzi albo że nie mogę jej znaleźć w ciemnym mieszkaniu. Budziłam się zlana potem i płakałam po cichu, żeby nie obudzić dziecka.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie koleżanka ze studiów, Basia.
– Magda, jak sobie radzisz? – zapytała ciepło.
Opowiedziałam jej wszystko – o Tomku, o samotności, o tym, że czuję się jak cień samej siebie.
– Wiesz co? To nie jest twoja wina – powiedziała stanowczo. – On powinien cię wspierać. Może powinnaś z nim porozmawiać jeszcze raz? Albo pomyśleć o terapii?
Zadzwoniłam do psycholożki z poradni rodzinnej. Umówiłam nas na spotkanie. Tomek nie chciał iść.
– Nie będę rozmawiał z obcą babą o naszych problemach – rzucił z pogardą.
Czułam się coraz bardziej bezradna. Zaczęłam myśleć o rozstaniu. Ale bałam się – finansowo byłam zależna od Tomka, a Hania była jeszcze taka malutka…
Któregoś wieczoru mama usiadła ze mną przy kuchennym stole.
– Magda… Ty musisz pomyśleć o sobie i o Hani. Jeśli Tomek nie chce być częścią waszego życia, dasz sobie radę sama. Masz mnie, masz Martę…
Popatrzyłam na nią przez łzy i pierwszy raz poczułam coś na kształt nadziei.
Dziś Hania ma trzy miesiące. Nadal śpi ze mną w łóżku. Tomek coraz częściej nocuje u kolegi „bo praca”. Ja nauczyłam się radzić sobie sama – z pomocą mamy i Marty.
Czasem patrzę na Hanię i zastanawiam się: czy lepiej być samotną matką niż tkwić w związku bez wsparcia? Czy naprawdę każda kobieta musi przechodzić przez to piekło sama?
Czy Wy też czuliście się kiedyś tak bardzo samotni we własnym domu?