Królestwo Żelaznej Teściowej: Przetrwać w Polskim Domu
„Spóźniłaś się, Magdo. Obiad był o siedemnastej, nie o siedemnastej pięć.”
Głos teściowej, pani Haliny, przeszył powietrze jak zimny nóż. Stałam w progu kuchni, z torbą na ramieniu i sercem bijącym jak oszalałe. Pięć minut. Tylko pięć minut, powtarzałam sobie w myślach, ale wiedziałam już, że dla niej to jak zdrada stanu.
„Przepraszam, musiałam zostać chwilę dłużej w pracy…” – próbowałam się tłumaczyć, ale jej spojrzenie – szare, lodowate oczy – nie pozostawiało złudzeń.
„W tym domu obowiązują zasady. Obiad jest o piątej. Nie jesteśmy w Warszawie, gdzie każdy robi co chce.”
Usiadłam przy stole obok mojego męża, Pawła, który nawet nie podniósł wzroku znad talerza. Cisza była gęsta jak śmietana w zupie. Ziemniaki już wystygły. W gardle czułam gulę – głód mieszał się ze złością i upokorzeniem.
Od kiedy Paweł stracił pracę i musieliśmy wrócić do jego rodzinnego domu w Radomiu, moje życie zamieniło się w niekończący się harmonogram: śniadanie o siódmej, obiad o piątej, kolacja o dwudziestej pierwszej. Prysznic tylko między szóstą a szóstą trzydzieści rano – „bo potem woda droższa”. Jeśli pomyliłam godzinę, łazienka była zamknięta na klucz.
Często zastanawiałam się, czy to ja jestem tą złą. Może jestem zbyt nowoczesna dla tego domu, gdzie wszystko pachnie naftaliną i wspomnieniami PRL-u. Może po prostu jestem zmęczona.
Jednego wieczoru, gdy zmywałam naczynia, usłyszałam rozmowę Haliny z Pawłem w salonie. Drzwi były uchylone.
„Twoja żona nie szanuje tego domu. Nie wie, co to znaczy poświęcenie.”
„Mamo, Magda naprawdę się stara…”
„Starać się to za mało. Tu robi się tak, jak ja mówię.”
Poczułam się mała i niewidzialna. Wytarłam ręce i wróciłam do naszego pokoju. Paweł przyszedł chwilę później.
„Nie przejmuj się tak,” próbował mnie pocieszyć. „Mama już taka jest.”
„A ja? Jaka ja jestem?” – wybuchłam płaczem. „Nie mogę tak żyć, Paweł. Nie mogę czuć się tu jak niechciany gość.”
Przytulił mnie mocno, ale wiedziałam, że on też jest więźniem tej kobiety, która zawsze musiała mieć ostatnie słowo.
Dni płynęły powoli. Każdego ranka budziłam się z lękiem, że znów coś zrobię źle: zostawię kubek na stole, zapomnę zgasić światło na korytarzu, wrócę za późno z pracy. Halina wszystko notowała w czarnym zeszycie leżącym na kuchennym stole. Raz spróbowałam go podejrzeć: były tam listy moich „błędów”, godziny powrotów, nawet komentarze do moich rozmów telefonicznych z mamą w Krakowie.
W sobotnie popołudnie umówiłam się z przyjaciółką, Anią, na kawę w centrum. Wróciłam do domu o 18:20 zamiast o 18:00.
Halina czekała już w drzwiach.
„Gdzie byłaś?”
„Z Anią. Musiałam z kimś pogadać.”
„Nie wychodzi się bez uprzedzenia. A kolacja? Kto nakryje do stołu?”
Poczułam, jak narasta we mnie fala gniewu.
„Nie jestem dzieckiem! Mam trzydzieści dwa lata!”
Spojrzała na mnie jak na osobę niespełna rozumu.
„Dopóki mieszkasz pod tym dachem, obowiązują moje zasady.”
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Paweł próbował mnie uspokoić, ale byłam jak rzeka po roztopach.
„Nie dam już rady. Albo coś wymyślimy, albo odchodzę.”
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
„Nie mamy teraz pieniędzy na wynajem mieszkania.”
Czułam się uwięziona.
Następnego dnia był rodzinny obiad: ciotki, wujkowie, kuzyni. Halina zamieniła się w idealną gospodynię: uśmiechy dla wszystkich – oprócz mnie.
Przy stole wujek Zbyszek zapytał:
„No Magda, kiedy doczekamy się wnuka?”
Poczułam gorąco na twarzy. Halina natychmiast odpowiedziała:
„Najpierw niech nauczy się prowadzić dom.”
Wszyscy się śmiali – oprócz mnie i Pawła.
Po obiedzie schowałam się w pokoju. Dołączyła do mnie szwagierka Kasia.
„Nie przejmuj się nią,” szepnęła. „Ja też tu mieszkałam trzy lata zanim znaleźliśmy własne mieszkanie. To minie.”
„A jeśli nie minie?” – zapytałam cicho.
Uśmiechnęła się smutno:
„Wtedy musisz znaleźć w sobie odwagę i coś zmienić.”
Tej nocy śniło mi się, że uciekam daleko od Radomia i Haliny.
Pewnego dnia zadzwonił do mnie szef:
„Magda, jest wolne stanowisko w oddziale we Wrocławiu. Jesteś zainteresowana?”
Serce zaczęło mi bić szybciej. Wrocław! Nowe miasto, nowa szansa!
Opowiedziałam o tym Pawłowi tego samego wieczoru.
„Moglibyśmy zacząć od nowa,” powiedziałam z nadzieją.
Milczał długo. W końcu pokręcił głową:
„Nie mogę zostawić mamy teraz.”
Coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że muszę wybrać między własnym szczęściem a jego strachem przed zmianą.
Przez kilka dni chodziłam po mieście zamyślona. Każdy powrót do domu był jak wejście do więzienia.
Pewnego wieczoru spakowałam walizkę bez słowa. Paweł patrzył na mnie bezradnie.
„Muszę to zrobić,” powiedziałam cicho. „Muszę się uratować.”
Przytulił mnie mocno, ale nie próbował zatrzymać.
Kiedy wychodziłam z mieszkania, usłyszałam głos Haliny:
„Odchodzisz? Tak po prostu? Nawet się nie pożegnasz?”
Odwróciłam się i spojrzałam jej prosto w oczy – pierwszy raz bez lęku.
„Idę szukać swojego życia.”
Zeszłam po schodach z sercem ciężkim i lekkim jednocześnie – pierwszy raz od lat.
Minął prawie rok odkąd mieszkam sama we Wrocławiu. Mam małe mieszkanie blisko Hali Targowej; codziennie rano piję kawę w pobliskiej kawiarni i oddycham nowym powietrzem.
Paweł czasem pisze; mówi, że Halina jest jeszcze bardziej surowa odkąd wyjechałam. Czasem tęsknię za nim – ale nie żałuję swojej decyzji.
Często myślę: ile kobiet żyje jak ja – uwięzione przez cudze zasady? Ile z nas znajduje odwagę powiedzieć „dość”? A Wy… co byście zrobili na moim miejscu?