Godny uwagi narzeczony – historia o miłości, zdradzie i sile własnego głosu

Z hukiem zatrzasnęły się drzwi mojego mieszkania, a echo tego dźwięku rozniosło się po pustym korytarzu. Stałam przy oknie, zaciskając dłonie na parapecie tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Na zewnątrz śnieg przykrył wszystko – nawet ślady po wczorajszej awanturze. W powietrzu unosił się jeszcze zapach petard i taniego szampana, którym miałam świętować zaręczyny. Zamiast tego płakałam, czując jak moje życie wymyka mi się spod kontroli.

– Magda, otwórz! – głos Mateusza był stłumiony, ale stanowczy. – Musimy porozmawiać!

Nie chciałam go widzieć. Nie po tym, co zrobił. Jeszcze wczoraj myślałam, że to on jest tym jedynym – godnym uwagi narzeczonym, o którym marzyła moja mama i którego akceptował mój ojciec. Teraz widziałam w nim tylko kogoś obcego, kogoś, kto potrafił zranić mnie do żywego.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Poznaliśmy się na uczelni – ja studiowałam filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim, on był na ostatnim roku prawa. Przystojny, elokwentny, zawsze otoczony wianuszkiem znajomych. Wydawało mi się, że jestem dla niego kimś wyjątkowym. Przedstawił mnie rodzicom – jego matka była nauczycielką w liceum, ojciec radnym miejskim. Moja mama była zachwycona: „Wreszcie ktoś poważny! Magda, nie zmarnuj tej szansy!”

Ale już wtedy coś mnie niepokoiło. Mateusz miał w sobie coś zbyt pewnego siebie, czasem patrzył na mnie tak, jakby sprawdzał, czy spełniam jego oczekiwania. Zawsze musiał mieć rację. Kiedyś podczas kolacji u moich rodziców powiedział: „Magda jest trochę zbyt naiwna, ale to się jej z wiekiem zmieni”. Wszyscy się zaśmiali, a ja poczułam się jak dziecko.

Przez długi czas tłumaczyłam sobie jego zachowanie. „On po prostu troszczy się o mnie”, „Jest zazdrosny, bo mu zależy”. Ale kiedy zaczął kontrolować moje wyjścia ze znajomymi i komentować mój ubiór („Nie sądzisz, że ta spódnica jest za krótka?”), zaczęłam się dusić.

Najgorsze przyszło w sylwestrową noc. Zaprosiliśmy znajomych do mojego mieszkania – było gwarno i radośnie. O północy Mateusz ukląkł przede mną z pierścionkiem zaręczynowym. Wszyscy bili brawo, mama płakała ze wzruszenia przez telefon. Powiedziałam „tak”, choć w środku czułam niepokój.

Pół godziny później Mateusz zobaczył mnie rozmawiającą z moim przyjacielem z liceum, Bartkiem.

– Co ty sobie wyobrażasz? – syknął mi do ucha, kiedy zostaliśmy sami w kuchni. – Flirtujesz z nim na moich oczach?

– Przecież tylko rozmawialiśmy! Bartek opowiadał mi o swojej pracy w Warszawie…

– Nie kłam! Widziałem jak się do niego uśmiechałaś!

Zacisnął palce na moim nadgarstku tak mocno, że aż syknęłam z bólu.

– Puść mnie! – wyrwałam się i wybiegłam z mieszkania.

Na klatce schodowej spotkałam sąsiadkę, panią Halinę.

– Wszystko w porządku, Magda? – zapytała z troską.

– Tak… przepraszam za hałas – skłamałam.

Całą noc nie spałam. Mateusz dzwonił setki razy, pisał wiadomości: „Przepraszam”, „Zależy mi na tobie”, „Nie chciałem”. Rano przyszedł z kwiatami i czekoladkami.

– Magda, wybacz mi… Po prostu cię kocham i nie chcę cię stracić.

– To nie jest miłość – odpowiedziałam cicho. – To kontrola.

Wrócił do swojego mieszkania obrażony. Przez kolejne dni próbował mnie przekonać do powrotu: dzwonił do mojej mamy („Pani córka jest przewrażliwiona”), pisał do moich przyjaciół („Pomóżcie nam się pogodzić”).

W domu wybuchła burza.

– Magda, nie przesadzaj! – krzyczała mama przez telefon. – Każdy facet czasem bywa zazdrosny!

– Mamo, on mnie szantażuje! Groził mi!

– Oj tam, pewnie żartował…

Tylko tata stanął po mojej stronie.

– Jeśli czujesz się zagrożona, nie wracaj do niego – powiedział spokojnie. – Pamiętaj, że zawsze możesz wrócić do domu.

Przez kilka tygodni byłam wrakiem człowieka. Unikałam znajomych, nie odbierałam telefonów od Mateusza ani od mamy. Czułam się winna – może rzeczywiście przesadzam? Może powinnam mu wybaczyć?

Wtedy zadzwoniła do mnie Ania – moja kuzynka z Poznania.

– Magda, słyszałam co się stało… Wiesz, że Mateusz spotykał się kiedyś z moją koleżanką? Też ją kontrolował i poniżał. Uciekła od niego po roku.

To był dla mnie szok. Poczułam ulgę i gniew jednocześnie – nie jestem jedyną ofiarą jego manipulacji!

Postanowiłam zawalczyć o siebie. Zgłosiłam sprawę na policję po tym, jak Mateusz przyszedł pod moje mieszkanie i groził mi przez domofon („Jeśli nie wrócisz do mnie, pożałujesz!”). Policjantka spojrzała na mnie ze współczuciem:

– Niestety takich spraw mamy mnóstwo… Ale dobrze pani zrobiła. Proszę nie zostawać sama.

Wróciłam do rodzinnego domu w Nowym Sączu. Mama była obrażona („Zrobiłaś z siebie ofiarę!”), tata wspierał mnie jak mógł („Najważniejsze to twoje bezpieczeństwo”).

Przez kilka miesięcy dochodziłam do siebie. Chodziłam na terapię, zaczęłam biegać po lesie za domem. Powoli odzyskiwałam spokój.

Pewnego dnia spotkałam Bartka na rynku.

– Magda! Jak się trzymasz?

– Lepiej… Dziękuję ci za wsparcie wtedy.

– Zawsze możesz na mnie liczyć – uśmiechnął się ciepło.

Zaczęliśmy się spotykać częściej – najpierw na kawie, potem na długich spacerach po Plantach. Bartek był zupełnie inny niż Mateusz: cierpliwy, czuły, nigdy nie oceniał ani nie naciskał.

Mama długo nie mogła zaakceptować tej zmiany.

– Bartek? Przecież on nie ma takiej pozycji jak Mateusz! Co ludzie powiedzą?

– Mamo, ważne jest to, jak ja się czuję!

W końcu odpuściła. Zrozumiała chyba, że szczęście córki jest ważniejsze niż opinia sąsiadek czy rodzinne ambicje.

Minął rok od tamtej sylwestrowej nocy. Dziś wiem jedno: lepiej być samą niż z kimś, kto cię niszczy. Lepiej słuchać własnego serca niż cudzych oczekiwań.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy gdybym wtedy nie powiedziała „dość”, byłabym dziś szczęśliwa? Czy odwaga to naprawdę tylko kwestia wyboru?

A Wy? Czy mieliście kiedyś odwagę postawić wszystko na jedną kartę i zawalczyć o siebie?