Noworoczna niespodzianka: panna młoda, na którą nikt nie był przygotowany

— Krzysiek, co ty wyprawiasz? — głos Tomka drżał, a w oczach Marka odbijało się niedowierzanie. Stałem pośrodku salonu moich rodziców, wśród śmiechu, muzyki i zapachu świątecznego barszczu, z pierścionkiem w dłoni. Wszystko miało być żartem, chwilą szaleństwa na powitanie Nowego Roku. Ale kiedy spojrzałem na Jolę, zobaczyłem w jej oczach coś, czego nie potrafiłem zignorować — nadzieję.

Od dzieciństwa byliśmy nierozłączni: ja, Tomek i Marek. Każdy z nas inny, każdy z własnymi demonami. Tomek — wieczny optymista, który potrafił rozśmieszyć nawet podczas pogrzebu. Marek — cichy, zamknięty w sobie, ale zawsze gotów rzucić wszystko dla przyjaciela. Ja? Krzysztof, ten „rozsądny”, który zawsze wiedział, co wypada. Tak przynajmniej myśleli inni.

Moje małżeństwo z Jolą nie było historią wielkiej miłości. Poznaliśmy się na weselu kuzynki, a potem wszystko potoczyło się jakby samo: randki, wspólne mieszkanie, ślub. Rodzina była zadowolona — „wreszcie się ustatkujesz”, powtarzała mama. Z Jolą łączył mnie szacunek i przyzwyczajenie. Czasem nawet czułość. Ale czy to wystarczało?

Tego sylwestra postanowiliśmy spędzić razem — cała paczka z dzieciństwa i nasze rodziny. Było gwarno, wesoło, trochę sentymentalnie. O północy wszyscy składali sobie życzenia, a ja poczułem nagły impuls: wyciągnąłem pierścionek i uklęknąłem przed Jolą. Wszyscy zamarli. Jola patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. — Krzysiek… ty żartujesz? — wyszeptała.

Wtedy usłyszałem głos Tomka: — Chyba nie zamierzasz tego robić naprawdę? Przecież…

Nie dokończył. Wszyscy patrzyli na mnie jak na wariata. Nawet Marek, który zwykle nie komentował niczego, odsunął się od stołu i wyszedł na balkon.

— Krzysiek, przecież wy już jesteście małżeństwem — powiedziała moja matka z lekkim uśmiechem, próbując rozładować napięcie.

Ale ja patrzyłem tylko na Jolę. W jej oczach widziałem łzy. — Chciałam usłyszeć to od ciebie… choć raz — szepnęła.

Wszyscy czekali na moją reakcję. Czułem się jak aktor w kiepskim przedstawieniu, który zapomniał tekstu.

— Jolu… — zacząłem niepewnie — wiem, że nie byłem najlepszym mężem. Może nawet nie byłem dobrym człowiekiem. Ale chcę spróbować jeszcze raz… od nowa.

Wtedy Tomek wybuchnął śmiechem. — Ty zawsze musisz wszystko komplikować! — rzucił ironicznie.

Marek wrócił z balkonu i spojrzał mi prosto w oczy. — Krzysiek, czy ty naprawdę tego chcesz? Czy tylko próbujesz coś naprawić?

Nie odpowiedziałem. W głowie miałem mętlik. Przez lata żyłem według schematów: szkoła, praca, ślub, dom. Ale czy kiedykolwiek zapytałem siebie, czego naprawdę chcę?

Po północy atmosfera zrobiła się ciężka. Goście zaczęli się rozchodzić do domów. Została tylko nasza trójka i Jola.

— Krzysiek… — zaczęła cicho Jola — ja już nie wiem, czy potrafię ci zaufać.

— Przepraszam… — powiedziałem tylko tyle.

Tomek nalał sobie wódki i spojrzał na mnie z wyrzutem. — Wiesz co? Zawsze byłeś tchórzem. Nigdy nie miałeś odwagi powiedzieć głośno, co czujesz.

Marek milczał. Wiedziałem jednak, że jego milczenie jest gorsze niż tysiąc słów.

Następnego dnia obudziłem się z bólem głowy i ciężarem na sercu. Jola spała na kanapie w salonie. W kuchni siedzieli Tomek i Marek.

— Musisz coś zmienić — powiedział Marek spokojnie. — Albo przestaniesz udawać przed sobą i innymi, albo stracisz wszystko.

Tomek dodał: — My cię nie zostawimy. Ale musisz być szczery wobec siebie i wobec Joli.

Przez kolejne dni unikałem rozmów z Jolą. W pracy byłem rozkojarzony, w domu panowała cisza. W końcu Jola spakowała walizkę.

— Wyjeżdżam do mamy na kilka dni — powiedziała bez emocji.

Zostałem sam ze swoimi myślami. Próbowałem przypomnieć sobie momenty szczęścia z Jolą, ale wszystko wydawało się blade i odległe.

Po tygodniu zadzwoniła do mnie matka:

— Krzysiu, musisz walczyć o swoje małżeństwo! Ludzie popełniają błędy, ale najważniejsze to umieć je naprawić.

Ale czy ja naprawdę chciałem walczyć? Czy może bałem się przyznać do porażki?

Spotkałem się z Tomkiem i Markiem w naszej ulubionej kawiarni przy rynku.

— Krzysiek, pamiętasz nasze dzieciństwo? — zapytał Tomek. — Wtedy wszystko było proste: marzenia, plany…

— Teraz nic nie jest proste — odpowiedziałem gorzko.

Marek spojrzał na mnie uważnie: — Może czas przestać żyć dla innych i zacząć żyć dla siebie?

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.

W końcu zadzwoniłem do Joli:

— Musimy porozmawiać.

Spotkaliśmy się w parku. Była chłodna styczniowa niedziela. Jola wyglądała na zmęczoną i smutną.

— Krzysiek… ja już nie chcę żyć w zawieszeniu. Albo zaczniemy od nowa, albo każde pójdzie swoją drogą.

Patrzyłem na nią długo. W końcu powiedziałem:

— Chcę spróbować jeszcze raz… ale tym razem naprawdę.

Jola uśmiechnęła się przez łzy.

Nie wiem, co będzie dalej. Może znów popełnię błąd, może znów zawiodę siebie i innych. Ale pierwszy raz od dawna czuję, że to ja decyduję o swoim życiu.

Czy można naprawić coś, co przez lata było budowane na półprawdach? Czy warto walczyć o miłość bez wielkich uniesień? A może czasem najważniejsze to po prostu być szczerym wobec siebie?