Kiedy matka staje się gościem: dlaczego nie otwieram już jej drzwi
— Mamo, kiedy zamierzasz wracać do domu? — zapytałam, nie patrząc jej w oczy, dłubiąc widelcem w zimniejącym makaronie. W kuchni pachniało czosnkiem i bazylią, ale atmosfera była ciężka jak przed burzą. Jadwiga, moja matka, siedziała naprzeciwko mnie, zgarbiona, z rękami splecionymi na kolanach. Przez chwilę milczała, jakby nie dosłyszała pytania, ale wiedziałam, że doskonale je usłyszała.
— Kasiu, dopiero przyjechałam — odpowiedziała cicho, z nutą wyrzutu. — Chciałam z tobą pobyć…
Zacisnęłam zęby. W głowie miałam tysiące myśli: o tym, jak przez lata czułam się niewidzialna w jej domu w Radomiu, jak jej wieczne pretensje i oczekiwania dławiły mnie bardziej niż samotność w wielkim mieście. Teraz, kiedy przyjechała do Warszawy niby na kilka dni, czułam się jak gospodyni pensjonatu, a nie córka.
— Wiesz, mam dużo pracy — rzuciłam wymijająco. — I… nie jestem już przyzwyczajona do gości.
Matka spojrzała na mnie z bólem. Przez moment zobaczyłam w jej oczach tę samą Jadwigę, która kiedyś krzyczała na mnie za rozlane mleko albo za czwórkę z matematyki. Zawsze była wymagająca. Zawsze wiedziała lepiej. Nawet teraz, kiedy próbowała być miła, czułam podskórnie jej ocenę.
— Kasiu, ja naprawdę nie chcę przeszkadzać…
Westchnęłam ciężko. — Nie przeszkadzasz. Po prostu… — urwałam. Nie umiałam powiedzieć jej prawdy. Że przeszkadza mi jej obecność, jej zapach mydła „Biały Jeleń”, jej sposób układania moich kubków w szafce. Że nie potrafię już być jej córką tak, jak ona tego oczekuje.
Wieczorem zamknęłam się w łazience i płakałam po cichu. Przypomniałam sobie dzieciństwo: jak czekałam na jej uśmiech, na pochwałę, na zwykłe „kocham cię”, którego nigdy nie usłyszałam. Zamiast tego były tylko rady, poprawki i wieczne „mogłabyś się bardziej postarać”.
Następnego dnia Jadwiga zaproponowała spacer po Łazienkach. Zgodziłam się niechętnie. Szłyśmy obok siebie w milczeniu, mijając zakochane pary i matki z dziećmi. Nagle matka zatrzymała się i powiedziała:
— Kasiu… czy ty mnie jeszcze kochasz?
Zatkało mnie. Poczułam gulę w gardle.
— Nie wiem — odpowiedziałam szczerze. — Chyba nie tak, jak powinnam.
Matka spuściła głowę. — Wiem, że byłam trudna… Ale ty też nigdy nie chciałaś ze mną rozmawiać.
— Bo bałam się twojej krytyki! — wybuchłam. — Bałam się wracać do domu po szkole, bo wiedziałam, że znów będziesz niezadowolona. Nigdy nie byłaś ze mnie dumna!
Przechodnie spojrzeli na nas z ciekawością. Matka ścisnęła torebkę tak mocno, że pobielały jej knykcie.
— Kasiu… ja też byłam samotna. Twój ojciec zawsze był w pracy albo przy telewizorze. Rodzice… twoi dziadkowie… wymagali ode mnie jeszcze więcej niż ja od ciebie.
Poczułam współczucie, ale i złość. Czy to miało być usprawiedliwienie?
Wieczorem matka zaczęła pakować walizkę.
— Wyjeżdżasz? — zapytałam z ulgą i smutkiem jednocześnie.
— Tak. Widzę, że nie jestem tu mile widziana.
Chciałam coś powiedzieć, przeprosić, zatrzymać ją… Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, poczułam pustkę i ulgę zarazem. Usiadłam na kanapie i patrzyłam na jej kubek z niedopitą herbatą.
Czy jestem złą córką? Czy można kochać kogoś tylko dlatego, że jest matką? Dlaczego czasem łatwiej otworzyć drzwi obcym niż własnej rodzinie?
Może kiedyś będę gotowa znów je otworzyć…