Straciłam syna przez konflikt z synową: czy można jeszcze naprawić to, co zostało zniszczone?

— Michał, proszę cię, nie odchodź tak! — mój głos drżał, gdy patrzyłam na plecy syna, który już nawet nie odwrócił się w drzwiach. Stałam w korytarzu naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie, ściskając w dłoni klucz, który zostawił na komodzie. To był ten moment — moment, w którym wszystko się rozpadło.

Jeszcze kilka lat temu nie wyobrażałam sobie, że będę płakać po nocach przez własne dziecko. Michał był moim jedynym synem, moim światem. Po śmierci męża żyłam tylko dla niego. Pracowałam ponad siły, żeby niczego mu nie brakowało. Odkładałam swoje marzenia, żeby mógł studiować na politechnice. Byłam dumna, kiedy dostał pierwszą pracę w dużej firmie IT. Ale wtedy pojawiła się ona — Karolina.

Pamiętam pierwszy raz, kiedy ją poznałam. Przyszła do nas na obiad. Uśmiechnięta, pewna siebie, z tym swoim ironicznym spojrzeniem. Od razu poczułam się nieswojo. Nie wiem dlaczego — może dlatego, że widziałam, jak patrzy na Michała. Jakby już wtedy wiedziała, że go ode mnie zabierze. Starałam się być miła, ale czułam dystans. Michał był zakochany po uszy i nie widział nic poza nią.

Z czasem zaczęły się drobne spięcia. Karolina miała swoje zdanie na każdy temat — od wychowania dzieci po politykę i to, jak powinniśmy spędzać święta. Kiedyś powiedziała mi wprost: „Pani Anno, Michał jest dorosły i sam zdecyduje, gdzie spędzimy Wigilię”. Poczułam się upokorzona. Przecież zawsze byliśmy razem na święta! Czy to tak wiele?

Zaczęłam czuć się coraz bardziej niepotrzebna. Michał coraz rzadziej dzwonił, coraz częściej odwoływał nasze spotkania. Zawsze miał jakieś wytłumaczenie: praca, zmęczenie, wyjazd z Karoliną do jej rodziców do Gdańska. Czułam narastającą złość i żal. Próbowałam rozmawiać z Michałem, tłumaczyć mu, że rodzina jest najważniejsza. On tylko wzdychał i mówił: „Mamo, nie przesadzaj”.

Pewnego dnia nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do niego wieczorem i zaczęłam płakać do słuchawki: „Michał, dlaczego mnie zostawiłeś? Co ja ci zrobiłam?”. Był zimny jak lód: „Mamo, musisz zaakceptować, że mam swoje życie. Karolina jest moją rodziną”.

Od tamtej pory wszystko się pogorszyło. Karolina przestała przychodzić do nas w ogóle. Michał wpadał tylko na chwilę — czasem po coś do jedzenia albo żeby odebrać pocztę. Widziałam w jego oczach zmęczenie i irytację. Czułam się jak ciężar.

Najgorsze przyszło kilka miesięcy temu. Michał zadzwonił i powiedział: „Mamo, przeprowadzamy się do Gdańska. Dostałem tam lepszą pracę”. Miałam wrażenie, że świat mi się zawalił. Próbowałam go przekonać, żeby został — płakałam, błagałam go przez telefon: „Synku, przecież tu masz dom! Ja tu jestem!”. Odpowiedział tylko: „Mamo, musisz nauczyć się żyć bez mnie”.

Od tamtej pory nie odezwał się ani razu. Nie odbiera telefonów, nie odpisuje na wiadomości. Wysyłałam mu zdjęcia starych albumów rodzinnych, pisałam o tym, jak bardzo za nim tęsknię. Cisza.

Czasem siedzę wieczorami przy oknie i patrzę na puste podwórko. Słyszę śmiech dzieci sąsiadów i myślę o tym, jak bardzo chciałam być babcią. Jak bardzo chciałam mieć rodzinę przy stole w niedzielę — tak jak kiedyś.

Moja siostra Basia mówi mi: „Anka, daj mu czas. Może jeszcze wróci”. Ale ja wiem, że to nie jest takie proste. Karolina nie chce mieć ze mną nic wspólnego — to ona ustawia wszystko pod siebie. Michał jest pod jej wpływem — tak przynajmniej myślę.

Czasem zastanawiam się: może to ja popełniłam błąd? Może byłam zbyt zaborcza? Może powinnam była zaakceptować Karolinę taką, jaka jest? Ale przecież chciałam tylko dobrze! Chciałam mieć syna przy sobie — czy to naprawdę tak wiele?

Pamiętam rozmowę sprzed roku:
— Mamo, dlaczego zawsze musisz wszystko kontrolować? — zapytał wtedy Michał.
— Bo się o ciebie martwię! Bo jesteś moim jedynym dzieckiem!
— Ale ja już nie jestem dzieckiem! — krzyknął i wyszedł trzaskając drzwiami.

Od tamtej pory coraz częściej czuję się winna. Może rzeczywiście nie pozwoliłam mu dorosnąć? Może nie umiałam pogodzić się z tym, że ma swoje życie?

Dziś siedzę sama w pustym mieszkaniu i płaczę nad zdjęciami z dzieciństwa Michała. Widzę jego uśmiechniętą buzię na pierwszym rowerku, wspólne wakacje nad morzem… Wszystko to wydaje się teraz tak odległe i nierealne.

Nie wiem już, co robić. Czy powinnam jeszcze próbować walczyć o kontakt z synem? Czy lepiej odpuścić i pozwolić mu żyć własnym życiem? Czy kiedyś zrozumie moje intencje?

Może rzeczywiście miałam trudny charakter… Może byłam zbyt wymagająca…

Ale czy matka może przestać kochać swoje dziecko?

Czasem pytam siebie: czy można jeszcze naprawić to, co zostało zniszczone? Czy jest dla mnie jakaś nadzieja?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?