Miłość na kredyt: Historia, która złamała mi serce i nauczyła mnie żyć od nowa

— Znowu wróciłeś po północy? — zapytałam Pawła, kiedy skradał się po ciemku do sypialni. W odpowiedzi tylko westchnął i rzucił kurtkę na krzesło. — Pracowałem, przecież wiesz — mruknął, nie patrząc mi w oczy.

Wiedziałam. Pracował. Ale nie dla nas. Dla siebie. Dla tej drugiej, o której istnieniu dowiedziałam się dopiero po latach. Ale wtedy jeszcze łudziłam się, że wszystko jest w porządku. Że to tylko zmęczenie, kryzys wieku średniego, może wypalenie.

Moja mama, Zofia, powtarzała mi od zawsze: — Marto, nie buduj życia na piasku. Facet musi mieć zasady. Musi być odpowiedzialny.

— Mamo, Paweł jest dobry — broniłam go uparcie. — Pracuje ciężko, żebyśmy mieli na kredyt i na dzieci.

Mama tylko kiwała głową i patrzyła na mnie tym swoim spojrzeniem pełnym troski i niedowierzania. — Dobry? Dziecko, dobry to jest barszcz na Wigilię, a nie mężczyzna, który wraca do domu jak do hotelu.

Nie chciałam jej słuchać. Wierzyłam w naszą rodzinę. Wierzyłam w niego.

A potem przyszły święta. Wigilia u moich rodziców w bloku na Pradze. Dzieci biegały po kuchni, mama lepiła pierogi, a Paweł siedział z telefonem przy stole i co chwilę wychodził na balkon niby zapalić. W końcu mój brat Michał nie wytrzymał:

— Paweł, może byś pomógł? Albo chociaż schował ten telefon?

Paweł spojrzał na niego z pogardą:

— Może zajmij się swoimi sprawami?

Atmosfera zgęstniała jak barszcz. Mama spojrzała na mnie wymownie. Ja udawałam, że nic się nie dzieje.

Po świętach Paweł coraz częściej znikał z domu. Zostawiał mnie samą z dziećmi — siedmioletnią Hanią i czteroletnim Antkiem — i z ratami kredytu na mieszkanie na Białołęce.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jego matka, pani Teresa:

— Marto, czy Paweł jest u ciebie? Bo od dwóch dni nie odbiera telefonu.

Serce mi zamarło. Próbowałam do niego dzwonić — bez skutku. Wieczorem przyszedł SMS: „Muszę odpocząć. Nie szukaj mnie.”

Zostałam sama. Z dziećmi, kredytem i pytaniami bez odpowiedzi.

Przez kilka tygodni żyłam jak w amoku. Chodziłam do pracy w urzędzie gminy, odbierałam dzieci ze szkoły i przedszkola, gotowałam obiady, płaciłam rachunki. Wieczorami płakałam w poduszkę.

W końcu Paweł wrócił. Bez słowa wyjaśnienia. Po prostu wszedł do mieszkania jakby nic się nie stało.

— Gdzie byłeś? — zapytałam cicho.

— U kolegi — rzucił krótko.

— Którego?

— U Krzyśka.

Zadzwoniłam do Krzyśka następnego dnia.

— Marta… Paweł był u mnie może ze dwa razy przez ostatni miesiąc — powiedział niepewnie.

Wtedy już wiedziałam. Zaczęłam szukać dowodów. Znalazłam je szybko: wiadomości na Messengerze, zdjęcia w telefonie, rachunki za hotele.

Zdradzał mnie od miesięcy. Może lat.

Kiedy powiedziałam mu o wszystkim, nie zaprzeczał.

— Marta… Ja już nie wiem, czego chcę — powiedział tylko i wyszedł trzaskając drzwiami.

Zostałam sama po raz drugi. Tym razem już naprawdę.

Rodzina Pawła odwróciła się ode mnie. Jego matka zadzwoniła tylko raz:

— Może gdybyś była bardziej wyrozumiała…

Moja mama przyjechała następnego dnia z torbą pełną jedzenia i ciepłych słów:

— Dziecko, nie płacz za nim. On nie był wart twoich łez.

Ale ja płakałam. Bo kochałam go naprawdę. Bo wierzyłam, że rodzina to coś więcej niż wspólne mieszkanie i dzieci.

Przez kolejne miesiące walczyłam o każdy dzień. O uśmiech Hani, o spokój Antka, o własną godność.

Paweł pojawiał się czasem — po pieniądze albo żeby zobaczyć dzieci. Nigdy nie został dłużej niż godzinę.

Pewnego dnia przyszedł z nową kobietą.

— To jest Agata — przedstawił ją dzieciom bez cienia skrupułów.

Hania schowała się za mną i zaczęła płakać.

— Tato… ja chcę do domu…

Agata uśmiechnęła się sztucznie:

— Nie bój się kochanie, ja cię nie gryzę.

Chciało mi się krzyczeć. Ale milczałam dla dobra dzieci.

Po tej wizycie Hania długo miała koszmary nocne. Antek przestał mówić do ojca „tato”.

Rodzina Pawła przestała się odzywać zupełnie. Moja mama pomagała jak mogła — gotowała obiady, zabierała dzieci na weekendy, żebym mogła odpocząć albo popracować dorywczo wieczorami przy korektach tekstów.

Brat Michał próbował rozmawiać z Pawłem:

— Człowieku! Masz dzieci! Ogarnij się!

Paweł tylko wzruszał ramionami:

— To już nie mój problem.

W pracy zaczęli patrzeć na mnie litościwie. Szefowa zaproponowała mi urlop:

— Marta, może powinnaś odpocząć? Weź kilka dni wolnego…

Nie mogłam sobie pozwolić na wolne. Kredyt trzeba było spłacać co miesiąc.

W końcu przyszedł komornik. Paweł przestał płacić swoją część raty. Bank groził wypowiedzeniem umowy kredytowej.

Zadzwoniłam do niego ostatni raz:

— Paweł… błagam cię… dzieci stracą dom…

— To sprzedaj mieszkanie — odpowiedział chłodno i rozłączył się.

Sprzedałam mieszkanie za połowę wartości i przeprowadziłam się z dziećmi do mamy na dwa pokoje w bloku na Pradze.

Było ciasno, głośno i duszno od emocji.

Mama próbowała mnie pocieszać:

— Dziecko… życie to nie bajka. Ale jeszcze będzie dobrze.

Ale ja nie wierzyłam już w bajki.

Dzieci tęskniły za tatą coraz mniej. Ja tęskniłam za dawną sobą — tą naiwną dziewczyną wierzącą w miłość aż po grób.

Pewnego wieczoru Hania zapytała:

— Mamo… czy tata nas jeszcze kocha?

Zatkało mnie na chwilę. Potem przytuliłam ją mocno:

— Kochanie… czasem ludzie przestają kochać nawet tych najbliższych… Ale ja was kocham najbardziej na świecie i nigdy was nie zostawię.

Po roku zaczęłam powoli wracać do życia. Zapisałam się na kurs księgowości online, znalazłam lepszą pracę w firmie logistycznej na Targówku. Dzieci poszły do nowej szkoły i przedszkola.

Paweł czasem dzwonił — coraz rzadziej, coraz bardziej obcy.

Pewnego dnia spotkałam go przypadkiem pod sklepem spożywczym na osiedlu.

— Marta… przepraszam — powiedział cicho, patrząc gdzieś ponad moją głową.

Nie odpowiedziałam nic. Po prostu odeszłam bez słowa.

Dziś wiem jedno: miłość to nie kredyt hipoteczny ani wspólne zdjęcia na Facebooku. Miłość to codzienna walka o siebie i tych, których naprawdę kochamy.

Czasem trzeba stracić wszystko, żeby odnaleźć siebie na nowo.

Czy można jeszcze zaufać? Czy warto szukać powodu do miłości po tym wszystkim? A może prawdziwa siła tkwi w tym, by pokochać siebie – nawet jeśli świat się wali?