Kiedy prawda boli: Wyznanie polskiej żony po zdradzie męża

– Grażyna, musimy porozmawiać. – Jej głos był spokojny, ale w oczach widziałam coś, czego nie potrafiłam nazwać. Stała w moim przedpokoju, trzymając w rękach torebkę, jakby zaraz miała uciec. Nie znałam jej dobrze, choć widywałam na zdjęciach z firmowych imprez mojego męża. Była młodsza ode mnie o jakieś dziesięć lat, zadbana, z tym typem uśmiechu, który wydaje się szczery, ale w rzeczywistości jest maską.

Nie miałam pojęcia, co się dzieje. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego ona tu jest? Gdzie jest mój mąż? Przez chwilę miałam nadzieję, że to jakieś nieporozumienie, że przyszła z jakąś błahą sprawą. Ale kiedy usiadła naprzeciwko mnie przy kuchennym stole i zaczęła mówić, świat wokół mnie przestał istnieć.

– Przepraszam, że przychodzę do pani z tym wszystkim… Ale muszę być szczera. Od ponad roku jestem z pani mężem. – Jej słowa rozbrzmiewały w mojej głowie jak echo. Próbowałam zrozumieć, czy dobrze słyszę. Czy to możliwe? Mój Andrzej? Ten sam Andrzej, z którym przeżyłam ponad trzydzieści lat? Ojciec naszych dzieci, człowiek, któremu ufałam bezgranicznie?

Nie pamiętam, co odpowiedziałam. Chyba nic. Siedziałam jak sparaliżowana. Ona mówiła dalej – o tym, jak się poznali w pracy, jak długo walczyli z uczuciami, jak bardzo ją boli ta sytuacja. Mówiła o miłości i o tym, że nie chce już żyć w kłamstwie. A ja? Ja czułam się jakby ktoś wyrwał mi serce i rzucił na podłogę.

Kiedy wyszła, długo siedziałam w ciszy. W końcu zadzwoniłam do Andrzeja. Nie odebrał. Potem napisał tylko krótką wiadomość: „Musimy porozmawiać. Wrócę później.”

Wrócił późno w nocy. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w salonie, a ja patrzyłam na niego i nie poznawałam człowieka, którego kochałam przez większość życia.

– Dlaczego? – zapytałam cicho.

– Nie wiem… – odpowiedział bezradnie. – To się po prostu stało. Nie chciałem cię skrzywdzić.

– Ale skrzywdziłeś – powiedziałam przez łzy. – Skrzywdziłeś mnie bardziej niż ktokolwiek inny mógłby to zrobić.

Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Dzieci już dawno wyprowadziły się z domu, więc nie miałam komu się wygadać. Moja siostra mieszka za granicą, a przyjaciółki… Cóż, nie chciałam nikomu mówić o tym wstydzie. Wstydziłam się nie jego zdrady, ale własnej naiwności. Jak mogłam nie zauważyć? Jak mogłam wierzyć, że jesteśmy szczęśliwi?

W pracy byłam jak cień samej siebie. Koleżanki pytały, czy wszystko w porządku, ale tylko się uśmiechałam i mówiłam, że jestem zmęczona. Wieczorami płakałam do poduszki i zadawałam sobie pytania bez odpowiedzi: co zrobiłam źle? Czy mogłam temu zapobiec? Czy jeszcze kiedyś będę szczęśliwa?

Najgorsze były weekendy. Dom był pusty i cichy. Andrzej spał na kanapie w salonie – tak ustaliliśmy na razie. Nie rozmawialiśmy prawie wcale. Każde z nas żyło we własnym świecie bólu i żalu.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie córka.

– Mamo, co się dzieje? Tata jest dziwny przez telefon.

Nie chciałam jej martwić, ale nie potrafiłam już dłużej udawać.

– Tata mnie zdradził – powiedziałam cicho.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Przyjadę do ciebie – powiedziała w końcu.

Przyjechała z wnuczką następnego dnia. Rozmawiałyśmy długo – płakałyśmy razem i śmiałyśmy się przez łzy ze wspomnień z dawnych lat. Czułam się trochę lepiej, ale wiedziałam, że przede mną jeszcze długa droga.

Andrzej próbował przepraszać. Pisał liściki, zostawiał kwiaty na stole, gotował obiady. Ale ja nie potrafiłam mu wybaczyć. Każdy jego gest przypominał mi o zdradzie.

Zaczęłam chodzić na długie spacery po parku. Tam mogłam być sama ze swoimi myślami. Zaczęłam też pisać pamiętnik – zapisywałam wszystko, co czułam: gniew, smutek, rozczarowanie… Ale też nadzieję na to, że kiedyś znów poczuję się wolna.

Po kilku miesiącach zdecydowałam się na terapię. Psycholog powiedziała mi coś ważnego: „To nie pani jest winna tej sytuacji. To on podjął decyzję.”

Zaczęłam powoli odbudowywać siebie. Zaczęłam spotykać się z przyjaciółkami na kawę, zapisałam się na kurs fotografii – zawsze o tym marzyłam, ale nigdy nie miałam odwagi spróbować.

Andrzej wyprowadził się do matki po pół roku od tamtej rozmowy. Nasze drogi się rozeszły. Było mi ciężko, ale wiedziałam już wtedy, że muszę zacząć żyć dla siebie.

Dziś mam 56 lat i powoli uczę się być szczęśliwa na nowo. Czasem jeszcze boli – zwłaszcza gdy widzę pary spacerujące razem po parku albo gdy słyszę jego ulubioną piosenkę w radiu. Ale wiem jedno: przetrwałam coś, co wydawało mi się końcem świata.

Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć taką zdradę? Czy lepiej walczyć o małżeństwo za wszelką cenę czy pozwolić sobie odejść i zacząć od nowa? Może ktoś z was zna odpowiedź…