Między ciszą a prawdą: Moje życie po diagnozie – historia, której nie chciałam opowiedzieć
– Mamo, co się dzieje? Dlaczego płaczesz? – głos mojej córki, Zosi, rozdarł ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, wpatrując się w krople wody spływające po szklance. Właśnie wróciłam z gabinetu doktora Nowaka. W głowie wciąż dudniło jedno słowo: rak. Rak piersi. Miałam czterdzieści dwa lata i całe życie przed sobą – przynajmniej tak myślałam jeszcze godzinę temu.
Otarłam łzy rękawem swetra i spróbowałam się uśmiechnąć. – Nic się nie dzieje, kochanie. Po prostu jestem zmęczona.
Zosia patrzyła na mnie podejrzliwie. Miała dwanaście lat i była bystrzejsza niż chciałam przyznać. – Znowu się pokłóciłaś z tatą?
Nie odpowiedziałam. Właśnie wtedy do kuchni wszedł mój mąż, Marek. Jego twarz była zamknięta, jakby już wiedział, że coś jest nie tak. – Musimy porozmawiać – powiedział cicho, ledwo słyszalnie.
Zosia wybiegła do swojego pokoju. Zostałam sama z Markiem i z tą okropną prawdą, która paliła mnie od środka.
– Byłam dziś u lekarza – zaczęłam, głos mi drżał. – Mam raka piersi.
Marek zbladł. Przez chwilę myślałam, że zaraz upadnie. – To… to na pewno jakaś pomyłka. Przecież jesteś zdrowa! – próbował się uśmiechnąć, ale jego oczy były pełne strachu.
– Nie, Marek. To nie pomyłka.
Zapadła cisza. Taka, która boli bardziej niż najgorsze słowa. Chciałam, żeby mnie przytulił, powiedział, że wszystko będzie dobrze. Ale on tylko stał i patrzył na mnie jak na obcą osobę.
Od tamtego dnia wszystko się zmieniło. Marek zaczął wracać później z pracy, unikał rozmów o chorobie. Moja mama, która mieszkała pięć ulic dalej, udawała, że nic się nie dzieje. Przynosiła mi rosół i mówiła: „Trzeba być silną, Aniu”. Ale ja nie czułam się silna. Czułam się samotna jak nigdy dotąd.
Najgorsze były wieczory. Leżałam w łóżku i słyszałam cichy płacz Zosi za ścianą. Wiedziałam, że się boi, ale nie umiałam jej pocieszyć. Sama byłam przerażona.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do mojej siostry, Magdy. Od lat nie rozmawiałyśmy – pokłóciłyśmy się o spadek po ojcu i każda poszła w swoją stronę.
– Cześć, Magda…
– Anka? Co się stało?
– Mam raka – powiedziałam bez ogródek. Po drugiej stronie zapadła długa cisza.
– Przyjadę jutro – usłyszałam w końcu.
Magda przyjechała z samego rana. Usiadłyśmy w kuchni przy herbacie i przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
– Przepraszam za tamto wszystko – powiedziała nagle. – Nie wiedziałam…
– Ja też przepraszam – odpowiedziałam cicho.
Po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę. Może choroba była okrutna, ale pozwoliła mi odzyskać siostrę.
Tymczasem Marek coraz bardziej oddalał się ode mnie. Pewnego wieczoru usłyszałam jego rozmowę przez telefon:
– Nie wiem, jak mam z nią rozmawiać… Ona już nie jest tą samą Anią…
Zamarłam za drzwiami sypialni. Poczułam się zdradzona i opuszczona przez najbliższą osobę.
Wkrótce zaczęły się chemioterapie. Włosy wypadały mi garściami, a ciało bolało tak bardzo, że czasem nie miałam siły wstać z łóżka. Zosia przynosiła mi herbatę i czytała na głos książki o dzielnych kobietach. Patrzyłam na nią i myślałam: „Nie zasłużyła na to”.
Mama coraz częściej powtarzała: „Nie mów nikomu o chorobie, Aniu. Ludzie są okrutni”. Ale ja już nie chciałam milczeć. Zaczęłam pisać bloga o swoim życiu z rakiem. Opisywałam każdy dzień: strach przed kolejnym badaniem, ból po chemii, radość z drobnych rzeczy – jak smak truskawek czy śmiech Zosi.
Pewnego dnia dostałam wiadomość od nieznajomej kobiety:
„Dziękuję za Twoje słowa. Dzięki Tobie odważyłam się powiedzieć rodzinie o swojej chorobie”.
Poczułam wtedy coś na kształt sensu.
Ale w domu było coraz trudniej. Marek coraz częściej spał na kanapie w salonie. Unikał mojego wzroku, rozmów o przyszłości. Pewnego wieczoru wybuchł:
– Nie mogę już tego znieść! Wszystko kręci się wokół twojej choroby! A ja? Ja też istnieję!
Patrzyłam na niego bez słowa. Nie miałam już siły walczyć o nas dwoje.
Po kilku tygodniach Marek wyprowadził się do swojej matki. Zostałyśmy z Zosią same.
Wtedy mama przyszła do mnie i powiedziała:
– Może to lepiej? Teraz możesz być sobą, Aniu.
Nie wiedziałam jeszcze wtedy, co to znaczy „być sobą”. Ale zaczęłam próbować.
Zosia była moją największą motywacją do walki. Kiedy któregoś dnia zapytała: „Mamo, czy umrzesz?”, spojrzałam jej prosto w oczy i po raz pierwszy powiedziałam prawdę:
– Nie wiem, kochanie. Ale obiecuję ci jedno: będę walczyć każdego dnia.
Przez kolejne miesiące nauczyłam się prosić o pomoc – od Magdy, od sąsiadki pani Haliny, nawet od obcych ludzi z internetu. Każdy dzień był walką ze zmęczeniem i lękiem przed przyszłością.
Po roku leczenia usłyszałam od doktora Nowaka: „Jest remisja”. Płakałam wtedy jak dziecko.
Ale życie po raku nie jest takie samo jak przedtem. Blizny zostały – nie tylko na ciele, ale przede wszystkim na duszy. Marek nigdy nie wrócił do domu. Mama wciąż powtarza: „Nie roztrząsaj tego”. Ale ja już nie chcę milczeć.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy lepiej żyć w ciszy i udawać, że nic się nie stało? Czy może lepiej mówić prawdę – nawet jeśli boli? A wy… co byście wybrali?