Dwie rodziny mojego męża – czy można wybaczyć zdradę po sześćdziesiątce?
Wszystko zaczęło się od telefonu, który zadzwonił o świcie. To był głos kobiety, której nie znałam, a która wypowiedziała słowa, które roztrzaskały moje życie na kawałki: „Pani mąż zostawił u mnie portfel. Proszę mu powiedzieć, że czekamy na niego z Olkiem na śniadanie.” Zamarłam. Olek? Mój syn ma na imię Paweł. Kim jest Olek? Kim jest ta kobieta? Mój mąż, Zbigniew, spał obok mnie, jakby nic się nie stało. Patrzyłam na niego i czułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi.
Nie mogłam spać tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie miałam tylko jedno pytanie: czy to możliwe, że przez tyle lat żyłam w kłamstwie? Zbyszek był dla mnie zawsze opoką. Poznaliśmy się jeszcze w liceum w Piotrkowie Trybunalskim. On był przystojnym chłopakiem z sąsiedztwa, ja – nieśmiałą dziewczyną z dobrego domu. Moja mama, Barbara, od początku była przeciwna temu związkowi. „On cię kiedyś skrzywdzi, zobaczysz” – powtarzała. Ale ja byłam zakochana po uszy. Wzięliśmy ślub tuż po studiach, zamieszkaliśmy w bloku na osiedlu Wyzwolenia. Było biednie, ale szczęśliwie.
Przez lata przeszliśmy razem przez wszystko: narodziny Pawła i Magdy, śmierć mojego ojca, chorobę teściowej, kryzys finansowy w latach 90., kiedy Zbyszek stracił pracę w hucie i musiał dorabiać jako kierowca tira. Ja pracowałam w bibliotece miejskiej, on coraz częściej wyjeżdżał w trasy. Czasem nie było go po kilka dni. Tłumaczył się robotą – „Muszę zarobić na kredyt, Halina” – mówił. Wierzyłam mu bezgranicznie.
Aż do tego telefonu.
Następnego dnia postanowiłam działać. Gdy Zbyszek wyszedł do sklepu po bułki, przeszukałam jego szufladę z dokumentami. Znalazłam tam zdjęcie – on z jakąś kobietą i chłopcem na kolanach. Uśmiechnięci, szczęśliwi. Na odwrocie napis: „Olek z tatą i mamą – 2020”. Poczułam mdłości. Przez chwilę myślałam, że zwymiotuję na dywan.
Wieczorem postawiłam mu wszystko na ostrzu noża.
– Zbyszek, kim jest Olek?
Zbladł. Przez chwilę milczał, potem usiadł ciężko na krześle.
– Halina… Ja… To nie tak miało wyjść…
– Od ilu lat mnie okłamujesz?
– Dziesięć… Może jedenaście…
– Masz drugą rodzinę?
– Tak.
Zaczął płakać jak dziecko. Mówił, że nie chciał mnie skrzywdzić, że to się stało przypadkiem. Że poznał Martę podczas jednej z tras do Gdańska. Że była samotna, młodsza o dwadzieścia lat. Że zakochał się jak głupi nastolatek. Że Olek to jego syn i że nie potrafił zostawić ani mnie, ani ich.
Wybiegłam z domu i poszłam do mamy. Siedziała przy stole i rozwiązywała krzyżówki.
– A nie mówiłam? – rzuciła tylko zimno.
Zawsze wiedziała lepiej.
Przez kolejne dni żyłam jak w malignie. Paweł zadzwonił z Warszawy:
– Mamo, co się dzieje? Tata dzwonił do mnie w nocy i płakał…
Nie wiedziałam, co powiedzieć synowi. Magda przyjechała z Łodzi z dwójką dzieci.
– Mamo, musisz się trzymać! – tuliła mnie mocno.
Ale ja byłam jak wydmuszka.
Wieczorami Zbyszek próbował rozmawiać.
– Halina, błagam cię… Nie zostawiaj mnie…
– Jak mam ci ufać? Jak mam patrzeć ci w oczy?
– Kocham cię…
– Kochałeś też Martę?
Zamilkł.
Wkrótce cała rodzina wiedziała o wszystkim. Teściowa przestała się do mnie odzywać – „To twoja wina! Gdybyś była lepszą żoną…” – usłyszałam przez telefon. Brat Zbyszka zadzwonił pijany:
– Halina, nie rób scen! Każdy facet ma swoje tajemnice!
Czułam się upokorzona.
Najgorsze było to, że nawet sąsiedzi zaczęli szeptać za moimi plecami. W sklepie spożywczym pani Jadzia patrzyła na mnie ze współczuciem:
– Pani Halinko… głowa do góry…
A ja chciałam tylko zniknąć.
Pewnego dnia postanowiłam spotkać się z Martą. Zadzwoniłam pod numer zapisany jako „Marta Gdańsk”. Umówiłyśmy się w kawiarni przy dworcu.
Marta była młoda, ładna, miała ciepłe oczy.
– Przepraszam panią… Ja naprawdę nie chciałam rozbić rodziny…
– Wiedziała pani o mnie?
– Tak… Ale Zbyszek mówił, że pani jest chora… Że już nie żyjecie razem…
Poczułam się jak idiotka.
Po powrocie do domu usiadłam przy stole i zaczęłam pisać list do Zbyszka:
„Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć. Nie wiem nawet, czy chcę próbować…”
Nie wysłałam go nigdy.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Paweł przyjechał z żoną i dziećmi na Wielkanoc.
– Mamo, musisz podjąć decyzję – powiedział stanowczo.
Magda płakała:
– Nie chcę, żebyście się rozwodzili!
A ja czułam się rozdarta między lojalnością wobec dzieci a własnym bólem.
Zbyszek zaczął chodzić do psychologa. Przynosił mi kwiaty, gotował obiady, sprzątał mieszkanie. Ale ja widziałam tylko kogoś obcego.
Pewnego wieczoru usiadł naprzeciwko mnie i powiedział:
– Halina… Jeśli chcesz rozwodu – zgodzę się bez słowa. Ale jeśli dasz mi jeszcze jedną szansę… obiecuję walczyć o nas do końca życia.
Patrzyłam mu w oczy i widziałam strach.
Nie wiem jeszcze, co zrobię. Każdego dnia budzę się z nadzieją, że to był tylko zły sen. Ale potem widzę jego twarz i wszystko wraca ze zdwojoną siłą.
Czy można wybaczyć zdradę po tylu latach? Czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę? A może lepiej zacząć nowe życie – nawet jeśli mam już ponad sześćdziesiąt lat?
Czy ktoś z was przeżył coś podobnego? Czy można jeszcze zaufać komuś po takim ciosie? A może czasem trzeba po prostu odejść i zacząć od nowa?