Kiedy teściowa przynosi wiadro przerośniętych ogórków: Lato w cieniu rodzinnych porównań
— O, Justynko, przyniosłam ci ogórki na sałatkę — usłyszałam głos teściowej już od progu. Stała w korytarzu, trzymając w rękach wielkie, plastikowe wiadro pełne przerośniętych, żółtawych ogórków. Obok niej szwagierka Kinga z uśmiechem odbierała od niej dwa słoiki idealnych, małych ogóreczków — takich, jakie zawsze chciałam mieć do kiszenia na zimę.
Zamrugałam kilka razy, próbując ukryć rozczarowanie. — Dziękuję, mamo — powiedziałam cicho, choć w środku aż się gotowałam. Kinga spojrzała na mnie z lekkim współczuciem, ale zaraz odwróciła wzrok. Teściowa zaczęła opowiadać o tym, jak to Kinga ma zawsze takie szczęście do ogórków i jak jej kiszonki są najlepsze w całej rodzinie.
Zamknęłam się w kuchni, udając, że myję ogórki. W rzeczywistości próbowałam powstrzymać łzy. Dlaczego zawsze jestem tą gorszą? Czy naprawdę nie zasługuję na odrobinę uznania? Przypomniały mi się wszystkie te razy, kiedy teściowa chwaliła Kingę za jej pierogi, za porządek w domu, za to, jak świetnie wychowuje dzieci. Ja zawsze byłam tą „drugą” — żoną młodszego syna, która nie potrafi nawet zrobić porządnej kiszonki.
Wieczorem mąż wrócił z pracy. — Co się stało? — zapytał, widząc moją minę.
— Nic — odpowiedziałam zbyt szybko. — Po prostu… te ogórki od twojej mamy. Znowu dostałam te największe, a Kinga te małe do kiszenia.
Marek westchnął. — Wiesz, jaka jest mama. Nie przejmuj się. Może po prostu nie zauważyła.
Ale ja wiedziałam swoje. To nie był przypadek. To był kolejny raz, kiedy poczułam się niewidzialna i mniej ważna.
Następnego dnia zadzwoniła Kinga. — Justyna, słuchaj… Może chcesz trochę moich ogórków? Mam ich za dużo.
— Nie trzeba — odpowiedziałam chłodno. — Poradzę sobie z tymi, które mam.
— Nie gniewaj się na mamę. Ona po prostu… no wiesz, jest jaka jest.
Nie chciałam słuchać tłumaczeń. Czułam się upokorzona i zła na cały świat. Przez kolejne dni unikałam rodziny męża jak ognia. Zajęłam się dziećmi, pracą i udawałam przed sobą samą, że nic mnie to nie obchodzi.
Ale wieczorami wracały do mnie słowa teściowej: „Kinga to potrafi zrobić wszystko najlepiej”. Zaczęłam porównywać się do niej we wszystkim — w gotowaniu, sprzątaniu, nawet w tym, jak rozmawiam z dziećmi. Im bardziej się starałam, tym bardziej czułam się niewystarczająca.
Pewnego dnia dzieci wróciły ze spaceru z babcią i Kingą. Były zachwycone: — Mama! Ciocia Kinga pokazała nam, jak robić domowy kompot! Babcia powiedziała, że jesteśmy tacy zdolni jak ona!
Uśmiechnęłam się blado i poczułam ukłucie zazdrości. Czy moje dzieci też będą mnie porównywać do Kingi? Czy zawsze będę tą gorszą?
W końcu nie wytrzymałam. Podczas niedzielnego obiadu u teściowej wybuchłam:
— Mamo, dlaczego zawsze dostaję od pani te najgorsze ogórki? Dlaczego nigdy nie mogę być tą „lepszą” synową?
W pokoju zapadła cisza. Teściowa spojrzała na mnie zdziwiona:
— Justynko… Przecież ty zawsze mówiłaś, że lubisz robić sałatki z dużych ogórków! Myślałam, że ci sprawiam przyjemność.
Zatkało mnie. Czy naprawdę kiedyś tak powiedziałam? Próbowałam sobie przypomnieć… Może rzeczywiście kilka lat temu wspomniałam mimochodem, że duże ogórki są dobre na sałatkę? Czy przez tyle czasu nosiłam w sobie żal o coś tak błahego?
Kinga odezwała się pierwsza:
— Mamo, czasem warto zapytać, co kto naprawdę chce. Ja też wolę duże ogórki na mizerię, ale nigdy nie miałam odwagi powiedzieć.
Teściowa spuściła wzrok:
— Dziewczyny… Ja tylko chciałam dobrze. Chciałam was obie uszczęśliwić.
Wtedy poczułam coś dziwnego — ulgę i smutek jednocześnie. Przez tyle lat pozwalałam drobiazgom narastać do rangi wielkich problemów. Zamiast rozmawiać, tłumiłam w sobie żal i zazdrość.
Po obiedzie podeszła do mnie Kinga:
— Wiesz co? Może następnym razem same wybierzemy sobie ogórki u mamy? I zrobimy wspólnie kiszonki?
Uśmiechnęłam się przez łzy:
— Chyba czas przestać się porównywać i zacząć mówić głośno o tym, czego chcemy.
Wieczorem siedziałam na tarasie z mężem i patrzyliśmy na dzieci bawiące się w ogrodzie.
— Może czasem wystarczy po prostu zapytać? — powiedział cicho Marek.
Patrząc na zachodzące słońce pomyślałam: Ile jeszcze takich „ogórkowych” spraw nosimy w sobie latami? Czy naprawdę warto pozwalać drobiazgom ranić nas tak głęboko?