Mój mąż zdradzał mnie latami. Złamałam się, gdy syn powiedział: „Mamo, on chce się pożegnać”

— Mamo, tata chce się z tobą pożegnać — powiedział mój syn, Michał, ledwo powstrzymując łzy. Stał w progu kuchni, ściskając w dłoni telefon. W tej chwili czas się zatrzymał. Siedziałam przy stole w ciasnym mieszkaniu pod Neapolem, patrząc na rozgrzany garnek z zupą, którą gotowałam dla starszej pani, mojej podopiecznej. Włoskie słońce wpadało przez okno, ale ja czułam tylko lodowaty chłód.

Nie pamiętam, jak podniosłam słuchawkę. Głos Andrzeja był obcy, jakby rozmawiał ze mną ktoś zupełnie inny. — Anka… musimy porozmawiać. — Znałam ten ton. Przez lata nauczyłam się wyczuwać, kiedy coś jest nie tak, choć przez długi czas nie chciałam tego widzieć.

Wyszłam za Andrzeja mając dziewiętnaście lat. Byłam świeżo po szkole pielęgniarskiej w Krakowie. Rodzice chcieli, żebym poszła na studia, ale zakochałam się po uszy. Andrzej był starszy o cztery lata, miał już pracę w warsztacie samochodowym i wydawało mi się, że świat stoi przed nami otworem. Szybko zaszłam w ciążę. Michał urodził się tuż przed moimi dwudziestymi urodzinami.

Na początku było dobrze. Może nie bogato, ale byliśmy razem. Potem zaczęły się problemy: kredyt na mieszkanie, rachunki, coraz mniej pieniędzy. Andrzej coraz częściej wracał późno do domu. Tłumaczył się pracą, ale ja czułam, że coś jest nie tak. Nie chciałam jednak wierzyć plotkom sąsiadek.

To teściowa zaproponowała wyjazd do Włoch. — Aniu, tu nie ma dla was przyszłości. Tam zarobisz więcej niż Andrzej przez rok — przekonywała. Płakałam całą noc, bo nie wyobrażałam sobie zostawić Michała. Ale kiedy zobaczyłam jego dziurawe buty i puste lodówki, podjęłam decyzję.

Wyjechałam na trzy miesiące. Potem na kolejne trzy. Zanim się obejrzałam, minęły dwa lata. Michał rósł beze mnie, a Andrzej… cóż, coraz rzadziej odbierał telefon. Tłumaczyłam sobie, że jest zmęczony pracą i opieką nad synem.

Włoskie życie nie było bajką. Pracowałam po kilkanaście godzin dziennie przy starszych osobach. Często spałam na rozkładanym fotelu w ich mieszkaniach. Tęskniłam za domem tak bardzo, że czasem miałam ochotę rzucić wszystko i wrócić do Polski. Ale wiedziałam, że wtedy wszystko się zawali.

Po sześciu latach pracy udało mi się spłacić kredyt i kupić Michałowi komputer na komunię. Byłam dumna z siebie — do czasu aż zaczęły do mnie docierać plotki z Polski. Najpierw sąsiadka napisała mi na Facebooku: „Anka, widziałam Andrzeja z jakąś blondynką”. Potem kuzynka powiedziała mi przez telefon: „On już nawet nie ukrywa tej swojej kochanki”.

Zadzwoniłam do Andrzeja z płaczem. — To nieprawda! — krzyczał. — Ludzie gadają bzdury! — Chciałam mu wierzyć. Przecież tyle razem przeszliśmy.

Ale potem Michał zaczął się zmieniać. Coraz mniej mówił przez telefon, unikał rozmów ze mną. W końcu przyznał: — Mamo… tata często wychodzi wieczorami i wraca późno. Czasem jest zły i krzyczy.

Zaczęłam mieć koszmary. Śniło mi się, że wracam do pustego domu, a Michał stoi w drzwiach i mówi: „Mamo, już cię nie potrzebujemy”.

Po dziesięciu latach pracy we Włoszech wróciłam do Polski na święta Bożego Narodzenia. Dom był zimny i obcy. Andrzej spał na kanapie w salonie, a w szafie znalazłam damską bluzkę nie należącą do mnie.

— To koleżanki z pracy! — tłumaczył się Andrzej nerwowo.

Nie miałam już siły walczyć. Złożyliśmy papiery rozwodowe kilka miesięcy później. Michał miał wtedy czternaście lat i zamknął się w sobie jeszcze bardziej.

Po rozwodzie wróciłam do Włoch, bo nie miałam innego wyjścia. Musiałam utrzymać siebie i syna. Michał został z ojcem — tak zdecydował sąd i on sam.

Przez kolejne lata żyłam jak w zawieszeniu. Pracowałam coraz więcej, byle tylko nie myśleć o tym wszystkim. Michał rzadko dzwonił. Czasem wysyłał krótkie wiadomości: „U mnie ok”, „Nie mam czasu”.

Aż do tamtego dnia, gdy zadzwonił i powiedział: — Mamo, tata chce się z tobą pożegnać.

Andrzej był ciężko chory na raka trzustki. Leżał w szpitalu w Krakowie i prosił o rozmowę ze mną.

— Anka… przepraszam cię za wszystko — wyszeptał przez łzy.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez tyle lat czekałam na te słowa, a teraz brzmiały jak pusty dźwięk.

Po jego śmierci Michał zamieszkał ze mną we Włoszech na kilka miesięcy. Byliśmy sobie obcy jak nigdy wcześniej.

— Mamo… dlaczego musiałaś wyjechać? — zapytał pewnego wieczoru.

— Bo chciałam wam dać lepsze życie — odpowiedziałam cicho.

— A czy to było tego warte? — spojrzał na mnie z wyrzutem.

Nie wiem do dziś.

Czasem patrzę na swoje odbicie w lustrze i pytam samą siebie: czy naprawdę można pogodzić bycie matką z walką o przetrwanie? Czy emigracja zawsze musi oznaczać samotność? Co wy byście zrobili na moim miejscu?