Cztery mieszkania Bożeny – jak chciwość mojej siostry zniszczyła naszą rodzinę
– Ty naprawdę myślisz, że ten dom ci się należy? – Bożena patrzyła na mnie z pogardą, stojąc w kuchni, gdzie jeszcze niedawno razem piekłyśmy szarlotkę dla mamy. Teraz jej głos był zimny jak lód, a spojrzenie twarde jak beton. – Ja zainwestowałam w ten dom, kiedy ty byłaś na studiach i nie miałaś grosza przy duszy!
Zacisnęłam pięści, czując, jak łzy napływają mi do oczu. – Bożena, masz już cztery mieszkania w Warszawie. Po co ci jeszcze nasz dom? To jedyne miejsce, które mamy z mamą. – Mój głos drżał, ale nie zamierzałam się poddać.
Mama siedziała przy stole, skulona, z dłońmi zaciśniętymi na kubku herbaty. Miała 74 lata i coraz częściej zapominała, gdzie położyła okulary albo czy zamknęła drzwi na noc. Patrzyła na nas z rozpaczą, jakby nie mogła uwierzyć, że jej córki kłócą się o coś takiego.
Bożena wzruszyła ramionami. – To nie twoja sprawa. Tata zapisał dom na mnie i mam do niego pełne prawo. Ty możesz sobie szukać mieszkania gdzie indziej.
Przez chwilę miałam ochotę rzucić się na nią z pięściami. Ale powstrzymałam się. Wiedziałam, że to nic nie da. W Polsce prawo spadkowe jest bezlitosne – testament ojca był jasny: dom należy do Bożeny. Ale przecież przez całe życie to ja opiekowałam się mamą, ja remontowałam łazienkę, ja płaciłam rachunki, kiedy Bożena nawet nie dzwoniła na święta.
Wyszłam z kuchni i zatrzasnęłam za sobą drzwi. W korytarzu usiadłam na schodach i zaczęłam płakać. Wspomnienia wracały falami: jak bawiłyśmy się z Bożeną w ogrodzie, jak razem malowałyśmy płot na zielono, jak tata sadził jabłonie. Czy to wszystko naprawdę nic nie znaczyło?
Następnego dnia Bożena przyszła z notariuszem. Mama była przerażona, ja czułam się jak intruz we własnym domu. Notariusz czytał dokumenty beznamiętnym głosem:
– Proszę podpisać tutaj… i tutaj…
Bożena uśmiechała się triumfalnie. – To tylko formalność.
– Nie podpiszę! – krzyknęłam nagle. – Nie oddam ci tego domu bez walki!
Bożena spojrzała na mnie z irytacją. – Przestań robić sceny. I tak nic nie możesz zrobić.
Ale mogłam. Znalazłam prawnika, pana Krzysztofa, który wysłuchał mojej historii i pokiwał głową.
– To trudna sprawa – powiedział poważnie. – Ale jeśli udowodnimy, że opiekowała się pani matką i ponosiła koszty utrzymania domu, możemy walczyć o zachowek albo nawet o unieważnienie testamentu.
Zaczęła się walka na pisma, wezwania do sądu, przesłuchania świadków. Bożena wynajęła najlepszą kancelarię w mieście. Przysyłała mi SMS-y:
„Nie masz szans. Skończysz pod mostem.”
Mama coraz bardziej gasła w oczach. Czułam się winna – czy ta wojna o dom nie zabije jej szybciej niż starość?
Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem w salonie. Mama patrzyła w okno.
– Może powinnaś odpuścić…
– Mamo! – przerwałam jej ze łzami w oczach. – Przecież to nasz dom! Gdzie pójdziemy?
– Nie wiem… Ale nie chcę już więcej kłótni.
W sądzie Bożena była pewna siebie. Miała elegancki garnitur i uśmiech zwyciężczyni. Ja trzęsłam się ze strachu.
– Sąd postanawia…
Sędzia mówił długo o prawie spadkowym, o testamencie ojca, o mojej opiece nad mamą. W końcu orzekł: dom należy do Bożeny, ale mam prawo do zachowku – dostanę część wartości nieruchomości.
Bożena wygrała. Dostała klucze do domu i natychmiast wystawiła go na sprzedaż. Ja i mama musiałyśmy się wyprowadzić do małego mieszkania komunalnego na obrzeżach miasta.
Przez wiele miesięcy nie mogłam spać po nocach. Czułam gniew, żal i bezsilność. Mama szybko podupadła na zdrowiu i zmarła kilka miesięcy później.
Na pogrzebie Bożena nawet nie pojawiła się na cmentarzu. Stałam nad grobem mamy sama i pytałam siebie: czy naprawdę warto było walczyć? Czy pieniądze są ważniejsze niż rodzina?
Dziś mieszkam sama w ciasnym pokoju z widokiem na blokowisko. Czasem patrzę w lustro i widzę w sobie tę samą rozpacz, którą widziałam kiedyś w oczach mamy.
Czy naprawdę dom może być ważniejszy niż miłość? Czy kiedykolwiek wybaczę Bożenie? A może to ja powinnam nauczyć się odpuszczać?