Pod gruzami marzeń: Moja walka o siebie po zdradzie i wypadku

– Iwona, nie możesz tak po prostu się poddać! – głos mojej mamy odbijał się echem w ciasnej kuchni, gdzie siedziałam skulona na wózku, patrząc przez okno na szare podwórko. – Musisz walczyć! Dla siebie, dla dzieci!

Zacisnęłam dłonie na kocu. Nie miałam już siły walczyć. Wszystko, co kochałam, rozsypało się jak domek z kart. Jeszcze rok temu byłam szczęśliwą żoną, matką dwójki dzieci i instruktorką tańca w lokalnym domu kultury w Radomiu. Miałam swoje marzenia – chciałam otworzyć własną szkołę tańca, jeździć na konkursy, uczyć dzieciaki pasji i odwagi. Ale życie miało dla mnie inne plany.

Pamiętam tamten dzień jak przez mgłę. Był listopad, padał deszcz. Wracałam z prób do domu, kiedy zadzwonił telefon. To był Michał, mój mąż. – Iwona, musimy porozmawiać – powiedział zimno. – Nie wracaj dziś za wcześnie.

Coś we mnie pękło. Znałam ten ton głosu. Przez ostatnie miesiące Michał coraz częściej znikał wieczorami, tłumacząc się pracą albo spotkaniami z kolegami. Czułam, że coś jest nie tak, ale nie chciałam dopuścić do siebie prawdy.

Tego wieczoru nie wróciłam do domu. Pojechałam do przyjaciółki, Kasi. Siedziałyśmy do późna, rozmawiając o wszystkim i o niczym. W końcu odważyłam się powiedzieć na głos: – Kasia, on mnie zdradza.

Kasia przytuliła mnie mocno. – Iwona, musisz być silna. Masz dzieci. Nie możesz się rozsypać.

Wróciłam do domu nad ranem. Michał już spał na kanapie w salonie. W powietrzu czuć było obcość i chłód. Następnego dnia przy śniadaniu powiedział mi wprost: – Zakochałem się w kimś innym. Wyprowadzam się.

Nie płakałam. Byłam jak sparaliżowana. Dzieci patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami. – Mamo, co się dzieje? – zapytała Zosia.

– Tata musi wyjechać na jakiś czas – skłamałam.

Przez kolejne tygodnie funkcjonowałam jak automat. Praca, dom, dzieci, próby tańca. Tylko nocami pozwalałam sobie na łzy.

A potem przyszedł ten dzień. Wypadek. Jechałam samochodem do pracy, kiedy na skrzyżowaniu wjechał we mnie pijany kierowca. Wszystko wydarzyło się w sekundę – huk, ból, ciemność.

Obudziłam się w szpitalu. Lekarz spojrzał mi prosto w oczy: – Pani Iwono, uszkodzenie kręgosłupa jest poważne. Może pani już nigdy nie chodzić.

To był moment, w którym naprawdę straciłam wszystko.

Michał odwiedził mnie tylko raz. Przyniósł kwiaty i czekoladki dla dzieci. Patrzył na mnie z litością i poczuciem winy.

– Przepraszam – wyszeptał.

– Wyjdź – odpowiedziałam cicho.

Zostałam sama z bólem i rozpaczą. Mama przejęła opiekę nad dziećmi, a ja leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit godzinami. Przyjaciele przestali dzwonić – nie wiedzieli, co powiedzieć.

Najgorsze były spojrzenia ludzi na ulicy, kiedy po raz pierwszy wyjechałam na wózku z domu. Sąsiadka z naprzeciwka szepnęła do drugiej: – Taka młoda, a już kaleka…

Wtedy poczułam gniew. Ogromny gniew na los, na Michała, na siebie samą za to, że pozwoliłam sobie odebrać marzenia.

Pewnego dnia Zosia przyniosła mi stare buty do tańca.

– Mamo, zatańczysz jeszcze kiedyś?

Popatrzyłam na nią przez łzy.

– Nie wiem, kochanie…

Ale tej nocy nie mogłam zasnąć. W głowie słyszałam muzykę, czułam rytm w ciele mimo bólu i paraliżu nóg. Przypomniałam sobie słowa mojej pierwszej nauczycielki tańca: „Taniec zaczyna się w sercu”.

Następnego dnia poprosiłam mamę o pomoc przy komputerze. Zaczęłam szukać informacji o tańcu na wózkach inwalidzkich. Okazało się, że są takie grupy nawet w Polsce! Napisałam maila do fundacji w Warszawie.

Po miesiącu pojechałam na pierwsze zajęcia. Bałam się jak nigdy wcześniej – że nie dam rady, że będę śmieszna… Ale kiedy usłyszałam muzykę i zobaczyłam innych ludzi takich jak ja – poczułam nadzieję.

Zaczęłam ćwiczyć codziennie. Dzieci kibicowały mi z całych sił.

– Mamo, jesteś najdzielniejsza! – wołał Tomek.

Z czasem zaczęły wracać do mnie siły i chęć życia. Poznałam nowych ludzi – takich jak Basia, która po amputacji nogi została mistrzynią Polski w tańcu na wózkach; takich jak Piotr, który po udarze nauczył się grać na pianinie jedną ręką.

Moja rodzina długo nie mogła zaakceptować mojej nowej pasji.

– Po co ci to? – pytała mama. – Powinnaś skupić się na dzieciach!

Ale ja wiedziałam już jedno: jeśli nie będę walczyć o siebie, nie będę też dobrą matką.

Po roku wystąpiłam pierwszy raz publicznie na festiwalu integracyjnym w Warszawie. Kiedy muzyka ucichła i usłyszałam brawa – płakałam ze szczęścia.

Michał pojawił się wtedy niespodziewanie za kulisami.

– Iwona… Przepraszam za wszystko…

Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Już ci wybaczyłam. Ale teraz tańczę dla siebie.

Dziś prowadzę zajęcia taneczne dla osób z niepełnosprawnościami i uczę dzieci odwagi do marzeń bez względu na przeciwności losu.

Czasem patrzę na swoje stare buty do tańca i pytam siebie: Czy gdyby nie ta zdrada i ten wypadek, odnalazłabym prawdziwą siebie? Czy musimy stracić wszystko, by nauczyć się żyć naprawdę?