Nie chcę być w starości nikomu niepotrzebna – historia Marii z Otwocka

— Mamo, musimy poważnie porozmawiać — powiedziała Agnieszka, zamykając za sobą drzwi kuchni. Jej głos był napięty, a oczy unikały mojego spojrzenia. Zza ściany dobiegał śmiech mojej wnuczki, która układała puzzle na dywanie. W tej chwili poczułam, jakby świat się zatrzymał, a ja stałam na krawędzi, nie wiedząc, co mnie czeka.

— O co chodzi? — zapytałam, choć przeczuwałam, że to nie będzie zwykła rozmowa.

Agnieszka usiadła naprzeciwko mnie, a za nią wszedł jej mąż, Paweł. Oboje mieli miny, jakby przyszli na rozprawę sądową, a ja byłam oskarżoną. — Mamo, wiesz, że budujemy dom. Koszty rosną, kredyt nas dusi. Zastanawialiśmy się… czy nie byłoby lepiej, gdybyś sprzedała swoje mieszkanie i zamieszkała z nami? — zaczęła córka, a Paweł tylko potakiwał głową.

Zrobiło mi się gorąco. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. — Chcecie, żebym oddała wszystko, co mam? — zapytałam cicho.

— Nie o to chodzi — wtrącił Paweł. — Po prostu razem byłoby łatwiej. Ty miałabyś opiekę, a my moglibyśmy szybciej skończyć budowę. Przecież i tak jesteś sama…

Słowo „sama” zabolało mnie bardziej niż cokolwiek innego. Od śmierci mojego męża minęło już osiem lat. Sama wychowałam Agnieszkę, sama dbałam o dom, sama walczyłam z chorobami i rachunkami. Ale nigdy nie czułam się tak samotna, jak w tej chwili.

— A gdzie miałabym mieszkać, zanim skończycie ten dom? — zapytałam, próbując ukryć drżenie w głosie.

Agnieszka spojrzała na Pawła. — No… jest przecież działka w Celestynowie. Tam jest stary domek po babci. Możesz tam zamieszkać na jakiś czas. Latem jest tam naprawdę pięknie.

Zacisnęłam dłonie na filiżance. — A zimą? Tam nie ma ogrzewania, woda tylko ze studni, toaleta na zewnątrz. Mam siedemdziesiąt dwa lata! — głos mi się załamał.

Paweł wzruszył ramionami. — Ludzie na wsiach tak żyją. Dasz radę, mamo. To tylko na chwilę.

W tej chwili poczułam się jak ciężar, który trzeba gdzieś odstawić, żeby nie przeszkadzał. Przez głowę przemknęły mi wszystkie chwile, gdy rezygnowałam z siebie dla Agnieszki: kiedy nie poszłam na operację kolana, żeby opiekować się wnuczką, kiedy oddałam jej swoje oszczędności na studia, kiedy przez lata nie kupowałam sobie nic nowego, byle tylko jej było lepiej.

— A jeśli nie będę chciała sprzedać mieszkania? — zapytałam, patrząc córce prosto w oczy.

Agnieszka spuściła wzrok. — To… to będzie nam bardzo trudno. Może będziemy musieli sprzedać samochód albo zrezygnować z wykończenia poddasza. Ale to twoja decyzja, mamo — dodała szybko, jakby chciała zrzucić z siebie odpowiedzialność.

Przez następne dni nie mogłam spać. W nocy słyszałam rozmowy Agnieszki i Pawła przez cienką ścianę. — Ona się nie zgodzi. Zawsze była uparta. — To słowa Pawła. — Musimy ją przekonać. Bez tych pieniędzy nie damy rady. — To Agnieszka, mój jedyny skarb, dla którego poświęciłam całe życie.

Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę jestem już tylko przeszkodą? Czy moje życie sprowadza się do wartości mieszkania na osiedlu w Otwocku? Czy po tylu latach oddania rodzinie zasłużyłam na to, by być przerzucaną z kąta w kąt?

Pewnego popołudnia przyszła do mnie sąsiadka, pani Zofia. — Mario, wyglądasz na przygnębioną. Co się dzieje?

Opowiedziałam jej wszystko. Siedziałyśmy przy herbacie, a łzy same płynęły mi po policzkach.

— Wiesz, moja córka też chciała mnie „przygarnąć” do siebie, jak tylko sprzedałam mieszkanie po mężu. Ale potem okazało się, że jestem tylko darmową opiekunką do dzieci i kucharką. Nie daj się, Mario. Pomyśl o sobie — powiedziała Zofia, ściskając moją dłoń.

Wieczorem zadzwonił do mnie mój brat, Andrzej. — Maria, nie rób nic pochopnie. Pamiętaj, że jak oddasz mieszkanie, nie będziesz miała już nic swojego. A jak się wam nie ułoży? Gdzie pójdziesz?

Te słowa nie dawały mi spokoju. Przypomniałam sobie, jak kilka lat temu sąsiadka z bloku została wyrzucona przez syna i jego żonę po tym, jak przepisała im mieszkanie. Skończyła w domu opieki, gdzie nikt jej nie odwiedzał.

Następnego dnia Agnieszka przyszła sama. Usiadła obok mnie i zaczęła płakać.

— Mamo, przepraszam. Nie chcę cię skrzywdzić. Po prostu jesteśmy w trudnej sytuacji. Paweł naciska, a ja… ja nie wiem, co robić.

Objęłam ją i przez chwilę czułam się znowu potrzebna. Ale potem znów wrócił strach: czy miłość córki wystarczy, bym nie została sama?

Kilka dni później podsłuchałam rozmowę Pawła przez telefon:

— Jak tylko sprzeda mieszkanie, zameldujemy ją w Celestynowie. Tam będzie miała spokój, a my wreszcie ruszymy z budową. Nie dam rady dłużej znosić jej humorów.

Serce mi pękło. Wiedziałam już, że nie mogę im ufać bezgranicznie. Następnego dnia powiedziałam Agnieszce:

— Córko, kocham cię, ale nie sprzedam mieszkania. Możecie liczyć na moją pomoc, ale muszę mieć swoje miejsce na ziemi. Nie chcę być nikomu ciężarem, ale nie chcę też być nikomu niepotrzebna.

Agnieszka rozpłakała się. — Mamo, ja… ja nie wiem, co robić.

— Naucz się żyć tak, by nie krzywdzić tych, którzy cię kochają — odpowiedziałam cicho.

Od tamtej pory nasze relacje są napięte. Paweł przestał się do mnie odzywać, a Agnieszka odwiedza mnie rzadziej. Wnuczka pyta, dlaczego babcia jest smutna. A ja patrzę w lustro i widzę kobietę, która przez całe życie była dla innych, a teraz musi nauczyć się być dla siebie.

Czasem myślę: czy to ja jestem samolubna, że chcę zachować resztki godności? Czy może świat tak się zmienił, że starość to już tylko przeszkoda dla młodych? Czy naprawdę na to zasłużyłam?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy w starości człowiek ma prawo walczyć o siebie, czy powinien poświęcić się do końca?