„Jeśli jego matka jest taka bogata, to niech płaci alimenty!” — historia samotnej matki, która musiała wybrać między dumą a przetrwaniem

— Zobacz, jak ona się ubiera! — usłyszałam za plecami, kiedy próbowałam zapiąć kurtkę mojemu synkowi, Antosiowi. Stałyśmy z Magdą na placu zabaw, a ja udawałam, że nie słyszę tych szeptów. Magda była moją najbliższą przyjaciółką od liceum, ale ostatnio coraz częściej czułam, że dzieli nas przepaść. Ona — zawsze zadbana, w markowych ubraniach, z nowym telefonem i samochodem, ja — w starym płaszczu po mamie i butach, które pamiętały jeszcze czasy studiów.

— Wiesz, Anka — zaczęła Magda, patrząc na mnie z troską wymieszaną z czymś, czego nie umiałam nazwać. — Ja cię rozumiem, ciężko ci samej. Ale skoro matka twojego byłego jest taka bogata, to niech płaci alimenty! Przecież to jej wnuk!

Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Zawsze unikałam tego tematu. Po rozwodzie z Pawłem zostałam sama z Antosiem i kredytem na mieszkanie. Paweł wyjechał do Anglii i kontaktował się rzadko. Jego matka, pani Halina, rzeczywiście miała pieniądze — prowadziła dobrze prosperującą kwiaciarnię w centrum miasta, jeździła nowym SUV-em i co roku jeździła na wakacje do Włoch. Ale nigdy nie zaproponowała pomocy. Ani razu.

— Nie chcę jej pieniędzy — odpowiedziałam cicho, próbując ukryć łzy. — To nie o to chodzi.

Magda przewróciła oczami. — Anka, przestań być dumna! Myślisz, że ona się domyśli? Trzeba walczyć o swoje! Ja bym już dawno poszła do sądu.

Patrzyłam na Antosia bawiącego się w piaskownicy. Miał na sobie kurtkę po kuzynie i czapkę, którą sama uszyłam ze starego swetra. Obok biegały dzieci w nowych kombinezonach z modnymi wzorami. Zrobiło mi się przykro. Wiedziałam, że Antoś nie rozumie jeszcze różnicy, ale bałam się dnia, kiedy zacznie pytać.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie słyszałam głos Magdy: „Niech płaci alimenty!”. Przypomniałam sobie wszystkie sytuacje, kiedy musiałam odmawiać Antosiowi: nowej zabawki, wycieczki szkolnej, nawet lodów w upalny dzień. Z drugiej strony czułam wstyd na myśl o proszeniu pani Haliny o pieniądze. Po rozwodzie nasze relacje były chłodne — widywałyśmy się tylko przy okazji świąt lub urodzin Antosia. Zawsze przynosiła drogie prezenty: klocki Lego, markowe ubrania, czasem nawet kopertę z pieniędzmi „na książki”. Ale nigdy nie zaproponowała regularnej pomocy.

Następnego dnia spotkałam panią Halinę pod blokiem. Stała przy swoim samochodzie i rozmawiała przez telefon. Kiedy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się chłodno.

— Dzień dobry, Aniu. Jak tam Antoś?

— Dobrze… — odpowiedziałam niepewnie.

Przez chwilę stałyśmy w niezręcznej ciszy.

— Wie pani… — zaczęłam nieśmiało. — Chciałam zapytać… czy mogłaby mi pani czasem pomóc? Ostatnio jest mi naprawdę ciężko.

Pani Halina spojrzała na mnie zaskoczona.

— Aniu, przecież zawsze staram się coś dać Antosiowi… Ale przecież to Paweł powinien płacić alimenty! Ja już wychowałam swoje dzieci.

Poczułam się jak żebraczka. Zacisnęłam pięści.

— Paweł nie płaci nic od miesięcy. A ja… nie wiem już, co robić.

Pani Halina westchnęła i spojrzała gdzieś w bok.

— Porozmawiam z Pawłem. Ale ja nie mogę brać za niego odpowiedzialności.

Wróciłam do mieszkania z poczuciem porażki. Przez kolejne dni unikałam Magdy i pani Haliny. W pracy byłam rozkojarzona, w domu wybuchałam płaczem bez powodu. Antoś coraz częściej pytał: „Mamo, czemu tata nie dzwoni?” albo „Dlaczego nie możemy pojechać nad morze jak Kuba z klasy?”. Nie umiałam mu odpowiedzieć.

Pewnego wieczoru zadzwonił Paweł.

— Anka, mama mówiła mi, że coś od niej chciałaś? — jego głos był zimny i obcy.

— Chciałam tylko… żebyście czasem pomogli Antosiowi. On niczemu nie jest winien.

— Anka, ja mam tu swoje życie! Ty sobie radź tam sama! Alimenty? Przecież wysyłałem ci coś ostatnio!

— 200 złotych przez trzy miesiące to nie są alimenty! — wybuchłam.

— Nie przesadzaj! — rzucił i rozłączył się.

Po tej rozmowie długo siedziałam w kuchni przy zgaszonym świetle. Czułam się upokorzona i bezsilna. Następnego dnia poszłam do MOPS-u zapytać o pomoc społeczną. Pani urzędniczka spojrzała na mnie z politowaniem:

— Ma pani rodzinę? Matkę dziecka? Proszę najpierw spróbować u nich.

Wyszłam stamtąd ze łzami w oczach. Wtedy zadzwoniła Magda.

— Anka, przepraszam… Może za ostro powiedziałam ostatnio. Ale naprawdę martwię się o ciebie i Antosia. Może razem napiszemy pozew o alimenty? Pomogę ci.

Przez chwilę milczałam.

— Nie wiem… Boję się tego wszystkiego. Boję się sądu, boję się reakcji Pawła i jego matki…

— Ale boisz się bardziej niż tego, że Antoś będzie miał gorzej od innych dzieci?

Te słowa trafiły mnie prosto w serce. Całą noc pisałam pozew o alimenty. Rano zaniosłam go do sądu.

Kilka tygodni później dostałam wezwanie na rozprawę. Paweł przyszedł z adwokatem opłaconym przez matkę. Ja byłam sama. Sędzia patrzył na mnie uważnie:

— Czy domaga się pani alimentów tylko od ojca dziecka?

Zacisnęłam dłonie na torebce.

— Tak… Chociaż wiem, że jego matka ma pieniądze… Ale to nie jej obowiązek.

Sędzia skinął głową.

Po rozprawie Paweł minął mnie bez słowa. Pani Halina spojrzała na mnie z pogardą:

— Myślałam, że jesteś dumna…

Wyszłam przed sąd i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam ulgę i wstyd jednocześnie. Wiedziałam jednak jedno: zrobiłam to dla Antosia.

Dziś alimenty wpływają regularnie na moje konto. Nie są wysokie, ale wystarczają na podstawowe potrzeby syna. Z Magdą pogodziłyśmy się na dobre — wiem już, że czasem trzeba poprosić o pomoc i walczyć o swoje.

Często wracam myślami do tej rozmowy na placu zabaw i pytam siebie: czy naprawdę duma jest ważniejsza niż dobro dziecka? Czy warto poświęcać własne poczucie godności dla lepszego życia swojego dziecka? Co wy byście zrobili na moim miejscu?