Bez powrotu: błąd, którego nie da się naprawić
Stałem przy oknie mojej nowej kawalerki na Woli, a powietrze wydawało się gęstsze niż zwykle, jakby nawet ono wiedziało, że coś się skończyło. Warszawa pod koniec listopada jest szara, zimna i nieprzyjazna, ale nigdy wcześniej nie czułem się w niej tak obco. Patrzyłem na ludzi spieszących się do tramwajów, na światła samochodów odbijające się w kałużach i myślałem tylko o jednym: jak mogłem to wszystko tak spieprzyć?
Telefon leżał na stole, ekran rozświetlał się co jakiś czas powiadomieniami, ale nie miałem odwagi go dotknąć. Od tygodnia nie odezwałem się do żony. Od tygodnia nie widziałem syna. Od tygodnia jestem kimś innym – kimś, kto nie zasługuje na drugą szansę.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Praca w agencji reklamowej zawsze była stresująca, ale ostatnie miesiące były piekłem. Nowy szef, pan Marek, wymagał niemożliwego. Zostawałem po godzinach, brałem projekty do domu, a mimo to ciągle słyszałem, że to za mało. „Kazik, musisz się bardziej postarać!” – krzyczał przez telefon nawet w niedzielę. W domu też nie było lepiej. Marta miała pretensje, że nie pomagam przy dziecku, że nie rozmawiamy, że jestem nieobecny. „Nie poznaję cię już” – powiedziała pewnego wieczoru, kiedy wróciłem po dwunastej w nocy.
Zacząłem pić. Najpierw jedno piwo po pracy, potem dwa, potem butelka wódki w weekend. Myślałem, że to mnie rozluźni, pozwoli zapomnieć. Ale alkohol tylko pogarszał sprawę. Stałem się drażliwy, wybuchowy. Syn – mały Michałek – zaczął mnie unikać. Marta patrzyła na mnie z lękiem.
Pewnego wieczoru, kiedy wróciłem do domu pijany, wydarzyło się coś, czego nigdy sobie nie wybaczę. Pokłóciliśmy się z Martą o pieniądze. Krzyczałem, rzucałem rzeczami. Michałek płakał w swoim pokoju. W pewnym momencie Marta powiedziała: „Nie chcę, żebyś tu był! Boję się ciebie!”. Wtedy uderzyłem pięścią w drzwi tak mocno, że pękły. Marta zabrała Michałka i zamknęła się z nim w łazience. Siedziałem na podłodze w przedpokoju i płakałem jak dziecko.
Następnego dnia nie było ich już w domu. Na stole leżała kartka: „Kazik, nie wracaj, dopóki nie przestaniesz pić. Nie chcę cię widzieć w takim stanie. Michałek się ciebie boi”.
Przez kilka dni chodziłem jak zombie. Próbowałem dzwonić do Marty, pisałem SMS-y, błagałem o rozmowę. Bez odpowiedzi. W pracy też wszystko się posypało – spóźniałem się, nie oddawałem projektów na czas. Szef wezwał mnie na rozmowę.
– Kazimierz, co się z tobą dzieje? – zapytał z udawaną troską.
– Mam problemy w domu – odpowiedziałem cicho.
– Wszyscy mamy problemy! Ale tu trzeba pracować! – wrzasnął.
Tego dnia po raz pierwszy pomyślałem, że już nie dam rady. Wyszedłem z biura bez słowa i więcej tam nie wróciłem.
Zacząłem spać na kanapie u kolegi, potem wynająłem tę kawalerkę na Woli. Puste ściany, zapach farby i cisza, która bolała bardziej niż krzyk Marty. Każdego ranka budziłem się z nadzieją, że to tylko zły sen, że zaraz usłyszę śmiech Michałka z kuchni. Ale to się nie działo.
Pewnego wieczoru zadzwoniła moja matka.
– Kazik, co ty wyprawiasz? Marta była u mnie z Michałkiem. Chłopak płacze za tobą, a ty nawet nie próbujesz nic naprawić?
– Próbuję, mamo, ale ona mnie nie chce widzieć.
– To przestań pić i idź na terapię! Nie jesteś już dzieckiem!
Zacząłem chodzić na spotkania AA. Siedziałem w kręgu obcych ludzi i słuchałem ich historii. Każdy miał swoją tragedię, każdy coś stracił. Ale oni walczyli. Ja też chciałem walczyć, tylko nie wiedziałem, czy mam jeszcze dla kogo.
Po miesiącu napisałem do Marty list. Przeprosiłem ją za wszystko, obiecałem, że się zmienię. Odpisała krótko: „Dobrze, że próbujesz. Ale nie wracaj jeszcze. Michałek musi poczuć się bezpiecznie”.
Czas płynął powoli. Zacząłem szukać pracy, ale nikt nie chciał zatrudnić kogoś z taką przerwą w CV. W końcu dostałem posadę magazyniera w hurtowni spożywczej. Praca ciężka, monotonna, ale przynajmniej nie miałem czasu myśleć.
W święta pojechałem do matki. Marta przyszła z Michałkiem tylko na chwilę. Syn patrzył na mnie nieufnie, jakby widział obcego człowieka. Chciałem go przytulić, ale odsunął się za matkę.
– Michałek, to ja, tata… – powiedziałem łamiącym się głosem.
– Nie chcę z tobą rozmawiać – odpowiedział cicho.
Serce mi pękło. Marta spojrzała na mnie ze smutkiem.
– Kazik, to wszystko wymaga czasu. Ale musisz być cierpliwy.
Wróciłem do kawalerki i długo siedziałem w ciemności. Przypominałem sobie wszystkie chwile, kiedy mogłem postąpić inaczej. Kiedy mogłem wybrać rodzinę zamiast pracy, rozmowę zamiast alkoholu, miłość zamiast złości.
Czasem myślę, że niektórych błędów nie da się naprawić. Że są decyzje, po których nie ma już powrotu. Ale czy to znaczy, że nie warto próbować? Czy człowiek zasługuje na drugą szansę, jeśli sam siebie nie potrafi wybaczyć?
Może ktoś z Was zna odpowiedź.