„Dlaczego zawsze ja muszę ustępować?” – Historia młodej matki z Łodzi, która walczy o siebie
– Marta, nie możesz tak po prostu siedzieć i płakać! – głos mojej teściowej przebił się przez ciszę mieszkania, jakby wbijała mi szpilki prosto w serce. Siedziałam na podłodze w kuchni, z głową opartą o zimną szafkę, a łzy kapały mi na kolana. Moja córeczka, Zosia, spała w pokoju obok. Byłam sama. Zupełnie sama.
Jeszcze pół roku temu wszystko wydawało się proste. Michał i ja czekaliśmy na nasze pierwsze dziecko, planowaliśmy przyszłość. Mieliśmy mieszkanie w Łodzi, on pracował w IT, ja byłam nauczycielką polskiego w liceum. Wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwi. Ale potem przyszła Zosia – i jakby ktoś przekręcił klucz w zamku mojego życia.
Michał coraz częściej wracał późno do domu. Mówił, że musi zostać dłużej w pracy, ale czułam, że coś jest nie tak. Pewnej nocy, kiedy Zosia miała trzy tygodnie i płakała bez przerwy od kilku godzin, Michał po prostu wyszedł. Wyszedł i nie wrócił na noc. Następnego dnia powiedział mi prosto w oczy:
– Nie dam rady. To nie jest życie dla mnie.
Zostałam sama z dzieckiem. I z jego matką – moją teściową, panią Haliną, która uznała, że teraz musi „pomóc” mi we wszystkim. Pomoc wyglądała tak, że krytykowała każdy mój ruch: „Nie tak trzymasz butelkę”, „Za lekko ją ubierasz”, „Powinnaś wrócić do pracy, a nie siedzieć i się użalać”.
Moja mama mieszkała daleko, w Zgierzu, a ja nie miałam siły prosić o wsparcie. Przyjaciółka z dzieciństwa, Kasia, odwiedziła mnie raz – przyniosła ciasto i powiedziała:
– Marta, może przesadzasz? Każda matka ma ciężko.
Poczułam się wtedy jeszcze gorzej. Czy naprawdę przesadzałam? Czy byłam złą matką?
Dni zlewały się w jedno: karmienie, przewijanie, płacz Zosi i moje własne łzy. Czułam się jak cień człowieka. Pewnego dnia usiadłam na ławce pod blokiem i zaczęłam rozmawiać sama ze sobą:
„Dlaczego zawsze ja muszę ustępować? Dlaczego to ja muszę być silna? Dlaczego nikt nie widzi mojego bólu?”
Teściowa coraz częściej przychodziła bez zapowiedzi. Pewnego popołudnia weszła do mieszkania z kluczami Michała i zaczęła przestawiać rzeczy w kuchni.
– Halina, proszę… – próbowałam protestować.
– Ty sobie nie radzisz! – rzuciła ostro. – Michał miał rację, że nie chciał tu dłużej być.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez kilka dni nie wychodziłam z łóżka poza koniecznością zajęcia się Zosią. W końcu zadzwoniłam do mamy.
– Mamo… ja już nie daję rady – wyszeptałam przez łzy.
– Córeczko, przyjadę jutro rano – odpowiedziała bez wahania.
Mama przyjechała i po raz pierwszy od miesięcy poczułam się bezpiecznie. Ugotowała rosół, posprzątała mieszkanie i po prostu była obok mnie. Wieczorem usiadłyśmy razem na kanapie.
– Marta, musisz postawić granice Halinie. I Michałowi też. To twoje życie.
Łatwo powiedzieć… Ale coś we mnie pękło. Następnego dnia, kiedy Halina znów przyszła bez zapowiedzi, otworzyłam drzwi i powiedziałam stanowczo:
– Proszę zadzwonić przed przyjściem. Potrzebuję przestrzeni.
Spojrzała na mnie zaskoczona i obrażona wyszła bez słowa.
Wieczorem zadzwonił Michał.
– Słyszałem, że była awantura z mamą…
– Nie awantura. Po prostu chcę mieć spokój – odpowiedziałam spokojnie.
– Może powinnaś oddać Zosię pod moją opiekę na jakiś czas? – rzucił nagle.
Zamarłam. Oddać córkę? Po wszystkim?
– Nie. Zosia zostaje ze mną.
Rozłączył się bez słowa.
Kasia przestała odbierać moje telefony. Widziałam jej zdjęcia na Instagramie – uśmiechnięta z nowym chłopakiem na Mazurach. Poczułam ukłucie zazdrości i żalu.
Zaczęłam chodzić na spacery z Zosią do parku. Tam poznałam Anię – samotną mamę dwójki dzieci. Usiadłyśmy razem na ławce i zaczęłyśmy rozmawiać.
– Czasem mam ochotę wyjść i nie wrócić – wyznała Ania.
– Ja też…
Śmiałyśmy się przez łzy. Poczułam ulgę – ktoś mnie rozumie.
Z czasem zaczęłam odzyskiwać siły. Mama pomagała mi coraz częściej, Ania stała się moją nową przyjaciółką. Zosia rosła zdrowo i coraz częściej się uśmiechała.
Ale rany zostały. Michał pojawiał się rzadko, Halina przestała nachodzić mnie bez zapowiedzi, ale relacje były chłodne jak lód.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy to już koniec mojej walki? Czy jeszcze kiedyś będę naprawdę szczęśliwa? A może każda z nas musi czasem upaść na samo dno, żeby nauczyć się stawiać granice?
Co wy o tym myślicie? Czy zawsze to my – kobiety – musimy ustępować? Czy można nauczyć się być silną dla siebie samej?