Niechciany ogród: Jak zostałam matką dla dzieci mojego brata i co to zrobiło z moją rodziną

– Magda, musisz przyjechać. Teraz. – głos mojej mamy drżał przez telefon, a ja już wiedziałam, że coś się stało. Była druga w nocy, a ja leżałam w łóżku obok mojego męża, Michała. W jednej chwili cały świat zawirował.

Wpadłam do mieszkania mojego brata, zanim jeszcze zdążyłam się zastanowić, co właściwie robię. W progu stała policja, a za nimi dwójka dzieci – Karolina i Tomek – skuleni, z oczami szeroko otwartymi ze strachu. Mój brat, Paweł, siedział na podłodze, z głową w dłoniach. Obok niego butelka wódki i rozbite szkło.

– Magda, musisz zabrać dzieci – powiedziała policjantka. – Nie mogą tu zostać.

Nie pamiętam, jak wracaliśmy do mojego mieszkania. Karolina miała dwanaście lat, Tomek osiem. Pachnieli dymem papierosowym i czymś jeszcze – jakby stęchlizną, zaniedbaniem. Michał patrzył na mnie pytająco, ale nie miałam siły nic tłumaczyć.

Przez pierwsze dni żyliśmy jak w zawieszeniu. Dzieci spały w naszym salonie na rozkładanej kanapie. Karolina nie odzywała się prawie wcale, tylko patrzyła w okno. Tomek płakał po nocach i wołał mamę. Ich matka odeszła rok wcześniej – zostawiła Pawła dla innego mężczyzny i wyjechała do Niemiec. Od tamtej pory mój brat pił coraz więcej.

Michał próbował być wyrozumiały, ale widziałam, jak narasta w nim frustracja. Nasze życie zmieniło się nie do poznania. Zamiast spokojnych wieczorów mieliśmy awantury o mycie zębów, płacz przy kolacji i niekończące się pytania: „Kiedy wrócimy do domu?”, „Gdzie jest tata?”.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Michała z moją mamą:
– To nie jest nasze życie, pani Zosiu. My nie jesteśmy na to gotowi.
– A kto ma być? – odpowiedziała mama cicho. – Magda jest ich jedyną szansą.

Zaczęłam nienawidzić Pawła za to, co zrobił swoim dzieciom. Za to, że musiałam wybierać między własnym małżeństwem a ratowaniem jego rodziny. Za to, że nie potrafił przestać pić.

Któregoś dnia Karolina przyszła do mnie z zeszytem.
– Ciociu… mogę ci coś pokazać?
W środku były rysunki – domy bez okien, drzewa bez liści, ludzie bez twarzy.
– To my? – zapytałam cicho.
Karolina skinęła głową i pierwszy raz zobaczyłam łzy w jej oczach.

Zadzwoniłam do Pawła. Odebrał po kilku sygnałach.
– Musisz się ogarnąć – powiedziałam ostro. – Twoje dzieci cię potrzebują.
– Nie dam rady… – wyszeptał. – Przepraszam.

Wtedy zrozumiałam, że jestem sama z tym wszystkim.

Michał coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy. Zaczęliśmy się kłócić o wszystko: o pieniądze, o dzieci, o to, że nie mamy już czasu dla siebie.
– To nie są nasze dzieci! – krzyczał pewnego wieczoru.
– Ale są moją rodziną! – odpowiedziałam rozpaczliwie.

Mama próbowała pomagać, ale była już zmęczona życiem i chorobą taty. Czułam się jak w pułapce: z jednej strony odpowiedzialność za dzieci mojego brata, z drugiej – rozpadające się własne małżeństwo.

Najgorsze były święta. Karolina siedziała przy stole z opuszczoną głową, Tomek bawił się cicho pod choinką. Michał nawet nie próbował udawać radości.
– Może powinniśmy oddać ich do rodziny zastępczej – powiedział cicho po kolacji.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.
– Nie mogę tego zrobić…
– A co z nami? – zapytał bezradnie.

Zaczęłam chodzić na terapię. Tam pierwszy raz powiedziałam na głos: „Nie wiem, czy dam radę”. Psycholożka spojrzała na mnie łagodnie:
– Czasem miłość to za mało. Ale czasem to wszystko, co mamy.

Dni mijały powoli. Dzieci zaczęły się otwierać – Karolina pomagała mi w kuchni, Tomek przynosił mi swoje rysunki. Ale Michał coraz bardziej oddalał się ode mnie.

Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam go pakującego walizkę.
– Przepraszam… Nie potrafię tak żyć – powiedział tylko i wyszedł.

Zostałam sama z dwójką dzieci mojego brata i własnym bólem.

Minęły miesiące. Paweł trafił na odwyk po tym, jak próbował odebrać sobie życie. Dzieci zaczęły mówić do mnie „mamo”. Czasem budzę się w nocy i płaczę z bezsilności. Czasem czuję dumę, gdy widzę uśmiech Karoliny albo słyszę śmiech Tomka.

Ale ciągle pytam siebie: czy zrobiłam dobrze? Czy można naprawić to, co inni zniszczyli? Czy miłość wystarczy?

Może ktoś z was zna odpowiedź?