Dwojaka twarz Zosi Leszczyńskiej: Opowieść o przyjaźni, zdradzie i przebaczeniu
— Zosia, przestań już! — syknęłam przez zęby, kiedy po raz kolejny jej śmiech przebił się przez gwar autokaru. Siedziałyśmy w trzecim rzędzie, a ona, jak zwykle, była w centrum uwagi. Zosia Leszczyńska — moja najlepsza przyjaciółka od podstawówki. Olśniewająca, zadziorna, z tym swoim zawadiackim błyskiem w oku. Ale czasem potrafiła być tak urocza, że nawet najbardziej zatwardziały nauczyciel miękł w jej obecności. Dziś jednak czułam, że coś jest nie tak.
Wycieczka do Zakopanego miała być naszym oderwaniem od codzienności. Autokar pełen turystów, gwar rozmów, zapach kanapek i kawy z termosu. Kierowca Wiesiek — poważny facet po pięćdziesiątce — już na starcie rzucił nam spojrzenie, jakby chciał powiedzieć: „Tylko spróbujcie mi tu rozrabiać”. Ale Zosia nie znała granic. Wystarczyło jedno jej spojrzenie i już cała grupa śmiała się z jej żartów.
— Widzisz tego faceta? — szepnęła mi do ucha, wskazując na Wieśka. — Założę się, że jeszcze dziś się do nas uśmiechnie.
— Daj spokój, Zosia. On wygląda, jakby nie uśmiechał się od czasów PRL-u.
Zosia tylko wzruszyła ramionami i zaczęła opowiadać kolejną anegdotę. Miała dar do ludzi — potrafiła ich rozbawić, oczarować, a czasem zmanipulować. Ale ja znałam ją lepiej niż ktokolwiek inny. Wiedziałam, że pod tą maską pewności siebie kryje się coś więcej.
Noc zapadła szybko. Autokar sunął przez ciemność, a większość pasażerów już spała. Tylko ja i Zosia szeptałyśmy jeszcze o wszystkim i o niczym. Nagle usłyszałam szelest za plecami.
— Co robisz? — zapytałam, widząc jak Zosia wyciąga z torby butelkę wina.
— Chcesz trochę? — Uśmiechnęła się tym swoim niewinnym uśmiechem.
— Oszalałaś? Przecież Wiesiek nas wyrzuci!
Zosia tylko wzruszyła ramionami i nalała sobie do plastikowego kubka. Po chwili już śmiała się głośno, a ja czułam narastający niepokój. Wiedziałam, że to się źle skończy.
I rzeczywiście. Po godzinie autokar zatrzymał się gwałtownie na poboczu. Wiesiek wyszedł ze swojej kabiny i spojrzał na nas z wściekłością.
— Która to?! — ryknął.
Wszyscy zamarli. Zosia spojrzała na mnie błagalnie.
— Powiedz, że to nie ja…
Serce waliło mi jak młotem. Przez chwilę wahałam się, ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, ktoś z tyłu krzyknął:
— To ta blondynka!
Wszyscy spojrzeli na Zosię. Ona spuściła głowę i nagle cała jej pewność siebie gdzieś wyparowała. Wiesiek kazał jej wysiąść z autokaru.
— Albo ty wysiadasz, albo wszyscy wracamy do domu!
Zosia spojrzała na mnie z rozpaczą w oczach.
— Idziesz ze mną? — zapytała cicho.
Nie wiedziałam, co robić. Z jednej strony była moją przyjaciółką, z drugiej — wiedziałam, że to ona zawiniła. W końcu wysiadłam razem z nią.
Stałyśmy na poboczu drogi w środku nocy. Było zimno, a ja czułam się zdradzona.
— Dlaczego zawsze musisz wszystko psuć? — wybuchłam.
Zosia zaczęła płakać.
— Przepraszam… Ja po prostu nie umiem inaczej…
Siedziałyśmy tak przez długi czas w milczeniu. W końcu zadzwoniłam po mojego tatę, który przyjechał po nas nad ranem.
W domu czekała mnie kolejna awantura. Mama była wściekła:
— Jak mogłaś dać się wciągnąć w coś takiego?! Przecież wiedziałaś, jaka jest Zosia!
Nie umiałam jej odpowiedzieć. Wiedziałam tylko jedno — że nie potrafię zostawić przyjaciółki w potrzebie, nawet jeśli przez nią mam kłopoty.
Przez kolejne dni unikałam Zosi. Czułam się rozdarta między lojalnością a rozczarowaniem. W końcu przyszła do mnie do domu.
— Musimy pogadać — powiedziała cicho.
Usiadłyśmy na łóżku w moim pokoju. Zosia długo milczała, a potem wyznała:
— Wiesz… Ja zawsze muszę być w centrum uwagi, bo boję się, że inaczej nikt mnie nie zauważy. W domu nikt mnie nie słucha… Tata pije, mama ciągle pracuje… Tylko przy tobie czuję się ważna.
Poczułam ukłucie współczucia. Nagle wszystko stało się jasne — jej żarty, prowokacje, nawet ta butelka wina w autokarze. To wszystko była maska.
Przytuliłam ją mocno.
— Następnym razem po prostu mi powiedz — szepnęłam.
Od tamtej pory nasza przyjaźń była inna. Bardziej szczera, mniej idealna. Czasem się kłóciłyśmy, czasem płakałyśmy razem. Ale już nigdy nie pozwoliłam sobie na ślepe podążanie za Zosią bez pytania „dlaczego?”.
Dziś patrzę na tamtą noc i zastanawiam się: ile razy jeszcze damy się zwieść pozorom? Czy naprawdę znamy tych, których kochamy najbardziej? Może każdy z nas nosi maskę i czeka tylko na kogoś, kto odważy się ją zdjąć.