Dzień, w którym wszystko się zmieniło: Niewidzialne walki Nikoli – historia, która otworzyła mi oczy
— Proszę pani, niech mi pani pomoże… — usłyszałam zachrypnięty głos, gdy śpieszyłam się na tramwaj przez zaśnieżony Plac Wilsona. Zatrzymałam się, choć w głowie miałam już gotową wymówkę: „Nie mam drobnych”. Ale spojrzałam na niego — Nikola miał może czterdzieści lat, twarz pooraną zmarszczkami, które nie pasowały do jego wieku. W jego oczach zobaczyłam coś więcej niż tylko głód czy zmęczenie. Była tam rozpacz, której nie dało się zignorować.
— Co się stało? — zapytałam, choć przecież wiedziałam. Był bezdomny. Ale on tylko wzruszył ramionami.
— Zgubiłem wszystko. Rodzinę, dom… Nawet siebie — odpowiedział cicho.
Wtedy coś we mnie pękło. Zamiast odejść, zaproponowałam mu kawę w pobliskiej kawiarni. Ludzie patrzyli na nas z ukosa, kelnerka z trudem ukrywała niechęć. Nikola drżał z zimna i nerwów. Przez chwilę milczeliśmy.
— Jak to się stało? — spytałam w końcu.
Nikola długo patrzył przez okno, zanim zaczął mówić. — Miałem wszystko. Pracowałem jako kierowca autobusu miejskiego. Żona, dwójka dzieci… Ale potem przyszły zwolnienia. Zacząłem pić. Myślałem, że to tylko na chwilę, że zaraz znajdę nową pracę. Ale żona nie wytrzymała. Wyrzuciła mnie z domu po tym, jak wróciłem pijany i wywołałem awanturę przy dzieciach.
Słuchałam go i czułam narastający wstyd. Ile razy ja sama odwracałam wzrok od takich ludzi? Ile razy mówiłam sobie: „To ich wybór”? Nikola nie wyglądał na kogoś, kto wybrał życie na ulicy.
— Próbowałeś wrócić do rodziny? — zapytałam.
— Próbowałem… — głos mu się załamał. — Ale ona już mnie nie chciała znać. Dzieci… nawet nie wiem, czy pamiętają mojego głosu.
Przez kolejne tygodnie spotykaliśmy się regularnie. Przynosiłam mu kanapki, czasem czystą kurtkę po mężu. Rozmawialiśmy o wszystkim: o polityce, o książkach, o tym, jak bardzo boli samotność. Nikola miał ogromną wiedzę i poczucie humoru, które powoli wracało.
Pewnego dnia zabrałam go do schroniska dla bezdomnych na Pradze. Tam spotkał starego znajomego z pracy — Andrzeja. Zaczęli razem szukać pracy dorywczej przy remontach. Nikola odzyskał nadzieję.
Ale wtedy zaczęły się kłopoty w moim domu. Mąż był coraz bardziej zirytowany moim zaangażowaniem.
— Po co ci to? Przecież to nie twoja sprawa! — krzyczał pewnego wieczoru.
— Bo nie mogę już udawać, że nie widzę! — odpowiedziałam ze łzami w oczach.
Córka przestała ze mną rozmawiać, wstydziła się, że jej mama „zadaje się z żulem”. W pracy koleżanki szeptały za moimi plecami. Czułam się coraz bardziej samotna, ale nie potrafiłam przestać pomagać Nikoli.
Pewnego dnia Nikola nie przyszedł na umówione spotkanie. Szukałam go po schroniskach i ulicach Warszawy. W końcu znalazłam go w szpitalu — pobitego przez grupę nastolatków dla zabawy.
Siedziałam przy jego łóżku i trzymałam go za rękę.
— Przepraszam… — wyszeptał. — Przez mnie masz same kłopoty.
— Nie przepraszaj — odpowiedziałam stanowczo. — To świat powinien cię przeprosić.
Po wyjściu ze szpitala Nikola dostał pracę przy remontach u znajomego mojego brata. Powoli zaczął odbudowywać swoje życie. Ja zaś musiałam zmierzyć się z konsekwencjami własnych wyborów: rozpadło się moje małżeństwo, córka wyjechała do babci na wieś.
Często pytam siebie: czy było warto? Czy jedna dobra rzecz może usprawiedliwić wszystko, co straciłam? A może to właśnie ja byłam tą osobą, która najbardziej potrzebowała zmiany?
Czy naprawdę potrafimy spojrzeć na drugiego człowieka bez uprzedzeń? Ilu takich Nikoli mijamy codziennie – i czy mamy odwagę zatrzymać się choć na chwilę?