Dziś wyrzuciłam syna i synową z mieszkania: Czy jestem złą matką, czy wreszcie wybrałam siebie?
— Mamo, nie możesz nas tak po prostu wyrzucić! — głos Pawła drżał, a jego oczy błyszczały gniewem i niedowierzaniem. Stał w przedpokoju, trzymając Magdę za rękę. Ona milczała, patrząc na mnie z wyrzutem, jakby cała ta sytuacja była moją winą.
W tej chwili czułam się jak ktoś obcy we własnym domu. Przez lata byłam dla nich wszystkim: kucharką, sprzątaczką, opiekunką do wnuków, bankomatem. Zawsze tłumaczyłam ich lenistwo i brak szacunku wobec mnie — „są młodzi, mają ciężko, trzeba im pomóc”. Ale dziś coś we mnie pękło. Może to przez to, że znów usłyszałam od Magdy: „Pani Zosiu, może by pani w końcu umyła łazienkę?”. Może przez to, że Paweł wrócił z pracy i nawet nie zapytał, jak się czuję po wczorajszej wizycie u lekarza. A może po prostu miałam już dość.
— Możesz mi powiedzieć, co ci się stało? — Paweł podniósł głos. — Przecież zawsze mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza!
— Rodzina jest najważniejsza — odpowiedziałam cicho — ale ja też jestem rodziną. Ja też mam prawo do szacunku i spokoju. Nie jestem waszą służącą.
Magda prychnęła pod nosem. — No tak, teraz nagle pani się obudziła. A kto nam obiecywał pomoc przy dzieciach? Kto mówił, że „dom jest zawsze otwarty”?
— Dom jest otwarty dla tych, którzy go szanują — odpowiedziałam drżącym głosem. — Ale wy… wy tylko bierzecie. Nigdy nie pytacie, czy ja czegoś potrzebuję. Nigdy nie dziękujecie.
Widziałam w oczach Pawła szok i ból. Wiem, że go zraniłam. Ale ile razy ja płakałam po nocach? Ile razy czułam się niewidzialna we własnym domu? Ile razy słyszałam za drzwiami ich kłótnie o pieniądze, o to, że „matka znowu się wtrąca”?
Pamiętam dzień, kiedy Paweł przyprowadził Magdę po raz pierwszy. Była urocza, uśmiechnięta, pełna energii. Wtedy jeszcze wierzyłam, że będziemy rodziną. Że będziemy się wspierać. Ale życie szybko zweryfikowało moje marzenia. Magda nie chciała pracować — „bo dzieci małe”. Paweł zarabiał niewiele i coraz częściej wracał rozdrażniony. Ja gotowałam obiady dla wszystkich, prałam ich rzeczy, opiekowałam się wnukami. Nawet kiedy zachorowałam na zapalenie płuc, nikt nie zapytał, czy czegoś potrzebuję.
Ostatnie miesiące były koszmarem. Magda coraz częściej narzekała na wszystko: na jedzenie, na bałagan (który sama robiła), na moje „staroświeckie poglądy”. Paweł zamknął się w sobie. Wnuki biegały po mieszkaniu jak dzikie zwierzęta — nikt ich nie pilnował. Czułam się jak cień.
Wczoraj usłyszałam przez przypadek rozmowę Magdy przez telefon:
— Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam z tą starą babą… Jakby nie mogła dać nam spokoju i wyjechać gdzieś na wieś.
To bolało bardziej niż cokolwiek innego.
Dziś rano spojrzałam w lustro i zobaczyłam zmęczoną kobietę z siwymi włosami i pustym spojrzeniem. Zrozumiałam, że jeśli teraz nie postawię granic, to już nigdy nie będę szczęśliwa.
— Macie tydzień na wyprowadzkę — powiedziałam stanowczo. — Pomogę wam znaleźć mieszkanie na wynajem. Ale musicie zacząć żyć na własny rachunek.
Paweł patrzył na mnie z niedowierzaniem.
— Mamo… przecież my sobie nie poradzimy!
— Poradzicie sobie — odpowiedziałam spokojnie. — Tak jak ja musiałam sobie radzić całe życie.
Magda zaczęła płakać i krzyczeć coś o niewdzięczności i „zniszczonej rodzinie”. Paweł próbował mnie przekonać do zmiany decyzji: „Przecież jesteśmy twoimi dziećmi!” Ale ja już wiedziałam, że nie mogę się cofnąć.
Wieczorem usiadłam sama w kuchni z kubkiem herbaty. Cisza była ogłuszająca i przerażająca zarazem. Z jednej strony czułam ulgę — pierwszy raz od lat mogłam oddychać pełną piersią. Z drugiej strony serce mi pękało na myśl o tym, co zrobiłam własnemu synowi.
Czy jestem złą matką? Czy egoistką? Czy wreszcie odważyłam się wybrać siebie?
Czasem trzeba stracić wszystko, żeby odzyskać siebie. Ale czy naprawdę miałam wybór? Czy każda matka musi poświęcać się do końca życia?
Może wy mi powiecie: czy to ja zawiodłam jako matka… czy może w końcu nauczyłam się kochać także siebie?