Oddałam wszystko synowi, a zostałam z poczuciem winy i samotnością

— Mamo, gdzie są moje pieniądze?! — wrzasnął Bartek, trzaskając drzwiami do mojego pokoju. Była druga w nocy, a ja już od godziny leżałam w łóżku, nasłuchując jego kroków na korytarzu. Znowu wrócił pijany. Znowu czułam ten znajomy zapach wódki i taniego papierosa, który wypełniał cały nasz stary, dwupokojowy blok na obrzeżach Łodzi.

Mam sześćdziesiąt dziewięć lat. Kiedyś byłam nauczycielką polskiego, miałam marzenia, plany, przyjaciół. Teraz mam tylko Bartka i to mieszkanie, które dostałam po rodzicach. Wszystko, co miałam, oddałam synowi. Najpierw czas, potem zdrowie, a na końcu nawet oszczędności, które przez lata odkładałam na „czarną godzinę”. Teraz ta godzina trwa już od kilku lat.

Bartek był moim jedynym dzieckiem. Urodziłam go późno, po wielu latach starań i leczenia. Mąż odszedł, gdy Bartek miał pięć lat. Zostałam sama, ale nigdy nie żałowałam. Wierzyłam, że dam radę. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego mu nie brakowało. Wychowywałam go najlepiej, jak umiałam. Może za bardzo go chroniłam? Może za bardzo chciałam być dla niego wszystkim?

— Nie mam już pieniędzy, Bartku — odpowiedziałam cicho, próbując nie patrzeć mu w oczy. — Wszystko ci oddałam w zeszłym tygodniu.

— Kłamiesz! — krzyknął, a ja poczułam znajome ukłucie strachu. — Zawsze coś przede mną ukrywasz! Przez ciebie jestem nikim! Gdybyś była lepszą matką, miałbym normalne życie!

Te słowa słyszałam już setki razy. Za każdym razem bolały tak samo. Próbowałam tłumaczyć, że nie mam już nic, że sama muszę oszczędzać na leki, że emerytura ledwo starcza na rachunki. Ale Bartek nie słuchał. Nigdy nie słuchał.

Pamiętam, jak miał dziesięć lat i przyniósł do domu pierwszą piątkę z matematyki. Byłam wtedy taka dumna. Przytuliłam go mocno i obiecałam, że zawsze będę przy nim. Teraz patrzę na niego i widzę obcego człowieka. Jego twarz jest napięta, oczy przekrwione, ręce drżą. Czasem mam wrażenie, że nienawidzi mnie za to, że żyję.

— Może powinieneś poszukać pracy — próbuję jeszcze raz, choć wiem, że to bez sensu. — Jesteś młody, zdrowy, możesz zacząć od nowa.

— Przestań mnie pouczać! — rzuca butelką o ścianę. Szkło rozpryskuje się po podłodze, a ja kulę się pod kołdrą, jak dziecko. — To przez ciebie nie mogę znaleźć pracy! Przez twoje gadanie, przez twoje wymagania!

Czuję łzy napływające do oczu. Nie płaczę jednak. Już dawno nauczyłam się nie płakać przy nim. Płaczę tylko wtedy, gdy wychodzi z domu, a ja mogę na chwilę odetchnąć. Wtedy siadam przy oknie, patrzę na puste podwórko i pytam siebie: gdzie popełniłam błąd?

Sąsiedzi już dawno przestali się odzywać. Kiedyś pani Zosia z trzeciego piętra zaprosiła mnie na herbatę, ale Bartek zrobił jej awanturę na klatce schodowej. Od tamtej pory omijają nas szerokim łukiem. Nawet listonosz zostawia listy bez słowa.

Czasem myślę o tym, żeby uciec. Spakować kilka rzeczy i pojechać do siostry do Piotrkowa. Ale potem przypominam sobie, że Bartek nie poradzi sobie beze mnie. Że jeśli go zostawię, to stanie się coś złego. Może to tylko wymówka? Może po prostu boję się być naprawdę sama?

W zeszłym miesiącu Bartek przyniósł do domu jakąś dziewczynę. Była młoda, ładna, miała rude włosy i śmiała się głośno. Przez chwilę miałam nadzieję, że coś się zmieni. Że może ona go zmotywuje, że razem zaczną nowe życie. Ale po tygodniu dziewczyna zniknęła, a Bartek wrócił do starych nawyków. Krzyczał jeszcze głośniej, pił jeszcze więcej.

— Mamo, dlaczego mnie nie rozumiesz? — zapytał kiedyś, gdy był trzeźwy. Siedzieliśmy wtedy razem przy stole, jedliśmy zupę jarzynową. — Wszyscy mnie zawiedli. Ty też.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Chciałam go przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale on już wtedy patrzył przez okno, jakby mnie nie było.

Czasem śni mi się, że Bartek jest znowu małym chłopcem. Biega po podwórku, śmieje się, woła mnie do zabawy. Budzę się wtedy z uśmiechem, ale zaraz potem słyszę jego kroki na korytarzu i cały mój świat znowu się kurczy.

Ostatnio lekarz powiedział mi, że powinnam zadbać o siebie. Że stres i ciągły lęk mogą mnie zabić szybciej niż jakakolwiek choroba. Ale jak mam zadbać o siebie, kiedy moje serce jest rozdarte między miłością do syna a strachem przed nim?

Czasem wyobrażam sobie, że Bartek wyjeżdża gdzieś daleko. Że zostaję sama w tym mieszkaniu, w ciszy, bez krzyków i awantur. Czy byłabym wtedy szczęśliwa? Czy umiałabym jeszcze żyć bez tego ciągłego napięcia?

Dziś znowu siedzę przy oknie i patrzę na zachodzące słońce nad Łodzią. Bartek śpi po kolejnej awanturze. W mojej głowie kłębią się pytania bez odpowiedzi. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy matczyna miłość może być przekleństwem? A może to ja jestem winna temu, co się stało?

Może kiedyś znajdę w sobie odwagę, żeby zacząć żyć dla siebie. Ale czy po tylu latach jeszcze potrafię? Czy ktoś z was też czuje się czasem tak bardzo samotny, mając najbliższą osobę tuż za ścianą?