Kiedy wszystko się rozpadło: Moje życie między młotem a kowadłem
– Joanna, nie możesz pozwolić, żeby on tak cię traktował! – głos mojej mamy rozbrzmiewał w kuchni, kiedy próbowałam ukroić chleb na kolację. Ręce mi drżały, a dzieci, Ola i Staś, patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Mamo, proszę… – szepnęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Nie teraz.
Ale ona nie przestawała. – Twój ojciec nigdy by mi na coś takiego nie pozwolił! A ty? Siedzisz cicho, jakbyś nie miała własnego zdania!
W tym momencie do kuchni wszedł Tomek, mój mąż. Spojrzał na nas z irytacją. – Znowu zaczynacie? Może byście się w końcu dogadali, a nie robili cyrk przy dzieciach?
Czułam się jak piłka odbijana między nimi. Każde z nich miało swoją rację, swoje żale i oczekiwania wobec mnie. A ja? Ja już dawno przestałam wiedzieć, czego chcę.
Mieszkaliśmy w małym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Rodzice pomagali nam finansowo, bo Tomek od kilku miesięcy nie mógł znaleźć pracy po zwolnieniach w jego firmie budowlanej. Ja pracowałam w sklepie spożywczym na pół etatu, żeby móc odbierać dzieci ze szkoły i przedszkola. Każda złotówka była liczona.
Wieczorami siadałam przy kuchennym stole i patrzyłam na rachunki. Mama powtarzała: – Gdybyś posłuchała mnie wcześniej, miałabyś lepsze życie. Tomek z kolei zamykał się w sobie albo wybuchał gniewem: – Twoja matka tylko się wtrąca! Nigdy nie będziemy mieć spokoju, póki jej słuchasz!
Czułam się rozdarta. Z jednej strony wdzięczna rodzicom za pomoc, z drugiej – zmęczona ich ciągłą krytyką Tomka i moich wyborów. Z Tomkiem coraz częściej się kłóciliśmy. O pieniądze, o dzieci, o to, kto ma rację.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej. W domu była tylko mama. Siedziała przy stole z kubkiem herbaty.
– Joanna, musisz coś zrobić – powiedziała cicho. – On cię niszczy. Patrz na dzieci. Ola już się jąka ze stresu.
Zamarłam. Wiedziałam, że Ola ostatnio gorzej śpi i boi się zostawać sama w pokoju. Ale czy to naprawdę przez Tomka? Czy przez nasze kłótnie?
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Tomkiem.
– Tomek, może powinniśmy pójść do terapeuty? Dla dzieci… dla nas…
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Ty naprawdę myślisz, że to moja wina? Że to ja wszystko psuję? Może powiedz swojej matce, żeby się wyniosła!
Wybuchł gniewem, trzasnął drzwiami i wyszedł z domu. Ola zaczęła płakać.
Tej nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, wsłuchując się w ciszę przerywaną szlochem Oli i cichym pochrapywaniem Stasia. W głowie miałam słowa mamy: „On cię niszczy” i Tomka: „Twoja matka tylko się wtrąca”.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie szefowa ze sklepu.
– Joanna, musimy ograniczyć etaty… Przykro mi.
Poczułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Bez mojej pensji nie damy rady opłacić czynszu.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Mama zaczęła mówić o tym, że powinnam wrócić do nich na wieś z dziećmi. Tomek milczał, patrząc w ścianę.
– Nie chcę wyjeżdżać – powiedziałam cicho. – To jest nasz dom.
– To nie jest dom! – krzyknęła mama. – To piekło!
Tomek zerwał się z krzesła.
– To może rzeczywiście lepiej będzie, jak odejdziecie! Mam już dość tego wszystkiego!
Ola zaczęła płakać jeszcze głośniej. Staś schował się pod stół.
Wtedy poczułam, że dłużej tak nie mogę. Muszę podjąć decyzję – dla siebie i dla dzieci.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Rozmawiałam z psychologiem szkolnym Oli. Powiedziała mi: – Dzieci czują wszystko. Najważniejsze jest ich poczucie bezpieczeństwa.
W końcu spakowałam walizki. Mama pomogła mi z dziećmi. Tomek nie próbował nas zatrzymać.
Wyjechaliśmy na wieś do rodziców. Tam Ola zaczęła spać spokojniej, Staś biegał po podwórku z psem dziadka. Ja znalazłam pracę w lokalnej piekarni.
Ale każdego wieczoru patrzyłam na zdjęcie Tomka i zastanawiałam się: czy zrobiłam dobrze? Czy powinnam była walczyć bardziej o naszą rodzinę? Czy dzieci będą mi kiedyś wdzięczne za tę decyzję?
Czasem myślę: czy można być szczęśliwym, kiedy wybiera się mniejsze zło? Czy ktoś z was też musiał wybierać między rodziną a własnym spokojem?