Kiedy rodzina zięcia staje się wrogiem: wojna, której nie chciałam

— „Nie rozumiesz, Aneto? To nie jest twoja sprawa!” — krzyknęła na mnie teściowa, pani Grażyna, kiedy po raz kolejny próbowałam załagodzić sytuację. Stałam w kuchni jej mieszkania na warszawskim Ursynowie, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. Mój mąż, Marek, siedział w salonie i udawał, że nie słyszy naszej rozmowy. A ja czułam, jak łzy napływają mi do oczu.

Wszystko zaczęło się półtora roku temu, kiedy nasza jedyna córka, Julia, wyszła za mąż za Pawła. Julia zawsze była moją dumą — wrażliwa, ambitna, z sercem na dłoni. Paweł wydawał się idealny: spokojny, wykształcony informatyk z dobrej rodziny. Ich ślub był skromny, ale pełen miłości. Wtedy jeszcze wierzyłam, że nasze rodziny się zaprzyjaźnią.

Pierwsze spotkanie z rodzicami Pawła było jednak jak kubeł zimnej wody. Pani Grażyna patrzyła na mnie z góry, jakby oceniała każdy mój gest. Jej mąż, pan Andrzej, był milczący i oschły. Pamiętam, jak podczas obiadu zapytała:

— „A czym się pani zajmuje?”

— „Jestem pielęgniarką w szpitalu na Banacha,” — odpowiedziałam z dumą.

— „Aha…” — mruknęła i spojrzała wymownie na męża.

Już wtedy poczułam się gorsza. Marek ścisnął mnie za rękę pod stołem — wiedziałam, że też to zauważył.

Po ślubie Julia zamieszkała z Pawłem u jego rodziców. Tłumaczyli to tymczasowym remontem ich mieszkania. Ale tygodnie zamieniały się w miesiące, a remont ciągle się przedłużał. Julia coraz rzadziej dzwoniła, a kiedy już rozmawiałyśmy, słyszałam w jej głosie smutek.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie zapłakana:

— „Mamo… ja już nie mogę. Ona ciągle mnie krytykuje. Mówi, że nie umiem gotować, że źle sprzątam… Paweł nic nie mówi, tylko siedzi przy komputerze. Czuję się tam obca.”

Serce mi pękało. Chciałam pojechać i zabrać ją stamtąd natychmiast, ale Marek powstrzymał mnie:

— „Nie możemy się wtrącać. To ich życie.”

Ale czy matka może patrzeć obojętnie na cierpienie własnego dziecka?

Z czasem sytuacja tylko się pogarszała. Pani Grażyna coraz częściej dzwoniła do mnie z pretensjami:

— „Pani córka nie potrafi nawet ugotować porządnego rosołu! Co wy ją uczyliście w domu?”

— „Może powinna pani sama jej pokazać?” — próbowałam żartować.

— „Nie mam czasu niańczyć dorosłych kobiet!”

Po każdej takiej rozmowie czułam się coraz bardziej bezradna.

W końcu Julia przyszła do nas na noc. Była blada i zapuchnięta od płaczu.

— „Mamo, ona powiedziała Pawłowi, że jestem dla niego ciężarem… Że powinniśmy się rozwieść zanim będzie za późno…”

Marek zacisnął pięści:

— „To skandal! Nie pozwolę, żeby ktoś tak traktował moją córkę!”

Ale Julia tylko pokręciła głową:

— „Paweł mówi, że nie chce konfliktów. Że jego mama jest po prostu wymagająca… Ale ja już nie mam siły.”

Próbowałam ją pocieszyć:

— „Córeczko, może spróbujcie wynająć coś na własną rękę? Nawet kawalerkę… Pomoglibyśmy wam finansowo.”

Julia spojrzała na mnie z nadzieją:

— „Myślisz, że Paweł się zgodzi?”

Następnego dnia zadzwoniłam do Pawła:

— „Paweł, musicie pomyśleć o własnym mieszkaniu. Julia cierpi…”

— „Pani Aneto, ja rozumiem… Ale mama ma trudny charakter. Nie chcę jej zostawiać samej po śmierci taty…”

Zamarłam.

— „Andrzej nie żyje?”

— „Zmarł miesiąc temu na zawał. Mama jest załamana…”

Poczułam wyrzuty sumienia. Może rzeczywiście powinnam być bardziej wyrozumiała?

Ale Julia wracała do domu coraz bardziej przygaszona. Zaczęła chudnąć, przestała się uśmiechać.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie pani Grażyna:

— „Niech pani zabierze swoją córkę! Ona tu tylko przeszkadza! Paweł jest moim jedynym wsparciem!”

Nie wytrzymałam:

— „Proszę pani! Julia jest żoną Pawła! Mają prawo do własnego życia!”

— „Niech pani nie uczy mnie życia!” — rzuciła i rozłączyła się.

Wieczorem Marek powiedział stanowczo:

— „Jutro jedziemy po Julię. Koniec tego poniżania!”

Pojechaliśmy razem pod Ursynów. Julia czekała już spakowana pod drzwiami.

— „Mamo… Tato… Dziękuję wam…” — wyszeptała i rzuciła mi się w ramiona.

Paweł stał obok z opuszczoną głową.

— „Przepraszam… Nie umiałem jej obronić…” — powiedział cicho.

Marek spojrzał na niego surowo:

— „Jeśli kochasz moją córkę, musisz nauczyć się być mężczyzną. Inaczej stracisz ją na zawsze.”

Julia zamieszkała u nas na kilka tygodni. Powoli wracała do siebie — zaczęła znów malować obrazy, spotykać się z przyjaciółkami. Paweł dzwonił codziennie i błagał o drugą szansę.

W końcu przyszedł do nas osobiście.

— „Chcę zacząć od nowa. Wynajmujemy z Julią mieszkanie na Ochocie. Mama musi sobie poradzić sama…”

Julia spojrzała na mnie z wdzięcznością:

— „Mamo, tato… Dziękuję wam za wszystko. Bez was bym nie dała rady.”

Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Julia i Paweł mieszkają razem — czasem bywa trudno, ale są szczęśliwi. Pani Grażyna nie utrzymuje z nimi kontaktu.

Często zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była być bardziej stanowcza? A może więcej wyrozumiałości dla teściowej uratowałoby rodzinne więzi?

Patrzę na Julię i wiem jedno: matka zniesie każde upokorzenie dla szczęścia dziecka. Ale czy zawsze warto walczyć za wszelką cenę? Czy wy też mieliście podobne doświadczenia? Co byście zrobili na moim miejscu?