Jak nauczyłam teściową szacunku do granic: zemsta, której się nie spodziewała
– Znowu przyszła bez zapowiedzi! – syknęłam przez zaciśnięte zęby, patrząc przez wizjer na znajomą sylwetkę Haliny. Stała na wycieraczce z siatką pełną zakupów, jakby była u siebie. Krzysztof spojrzał na mnie z rezygnacją. – Otworzysz? – spytał cicho, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. – Nie, dziś nie – odpowiedziałam stanowczo, choć serce waliło mi jak młotem.
Kiedy wychodziłam za Krzysztofa, myślałam, że najgorsze już za mną – ślub, przeprowadzka do Łodzi, przyzwyczajanie się do nowego życia. Nie przypuszczałam jednak, że prawdziwym wyzwaniem w naszym małżeństwie okaże się nie codzienność, rachunki czy różnice charakterów, lecz jego matka – Halina. Od pierwszego dnia po ślubie czułam jej obecność wszędzie: w naszym mieszkaniu, w naszych rozmowach, nawet w moich myślach. Była jak cień, który nie znika nawet przy pełnym słońcu.
Halina miała zwyczaj pojawiać się bez zapowiedzi. Czasem rano, czasem wieczorem. Zawsze z czymś: a to z ciastem, a to z nową pościelą („bo ta wasza taka jakaś szara”), a to z radą dotyczącą prania czy gotowania. Na początku starałam się być uprzejma. Uśmiechałam się, dziękowałam, nawet słuchałam jej opowieści o tym, jak Krzysztof był dzieckiem i jak powinnam go „dobrze karmić”. Ale z każdym tygodniem czułam coraz większy ciężar na piersi. Miałam wrażenie, że nie mam już własnego domu.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. Marzyłam o chwili ciszy i gorącej herbacie. Otwieram drzwi… a tam Halina w mojej kuchni! Przekładała naczynia w szafkach. – O, jesteś już! – powiedziała radośnie. – Zrobiłam ci rosół, bo wyglądasz na zmęczoną. Zamarłam. To był moment, w którym coś we mnie pękło.
Wieczorem powiedziałam Krzysztofowi: – Musisz z nią porozmawiać. To nasz dom. Chcę mieć trochę prywatności. On tylko westchnął: – Wiesz jaka jest mama… Ona się martwi. Chce pomóc.
Ale ja już nie chciałam pomocy. Chciałam mieć swoje życie.
Przez kolejne tygodnie sytuacja się powtarzała. Halina przychodziła coraz częściej, czasem nawet dwa razy dziennie. Zdarzało się, że znajdowałam ją w naszej sypialni – „szukała pościeli”. Zaczęłam zamykać drzwi na klucz, ale wtedy dzwoniła do Krzysztofa i robiła mu wyrzuty: – Twoja żona mnie nie wpuszcza! Co ona sobie myśli?
Czułam się osaczona. Przestałam zapraszać znajomych do domu, bo nigdy nie wiedziałam, kiedy Halina się pojawi. Zaczęłam unikać własnej kuchni, bo wszystko było „po jej myśli”. Nawet nasza łazienka pachniała jej perfumami.
Pewnego wieczoru usiedliśmy z Krzysztofem przy stole. – Albo coś z tym zrobisz, albo ja to zrobię – powiedziałam cicho, ale stanowczo. Spojrzał na mnie zaskoczony. – Przesadzasz…
Wtedy postanowiłam działać sama.
Zaczęłam od drobnych rzeczy. Kiedy Halina przyszła rano bez zapowiedzi, udawałam, że mnie nie ma. Siedziałam cicho w łazience i słuchałam jej pukania do drzwi. Po kilku minutach odeszła obrażona. Następnego dnia przyszła jeszcze wcześniej – tym razem zadzwoniła do Krzysztofa: – Twoja żona chyba śpi do południa! Co za lenistwo!
Zaczęłam zmieniać zamki w drzwiach bez konsultacji z mężem. Kiedy Halina przyszła z własnym kluczem (który kiedyś jej daliśmy „na wszelki wypadek”), nie mogła wejść do środka. Zadzwoniła do mnie oburzona: – Co to ma znaczyć?!
– To znaczy, że chcę mieć trochę prywatności – odpowiedziałam spokojnie.
Ale to nie wystarczyło.
Pewnego dnia postanowiłam dać jej nauczkę. Umówiłam się z koleżanką na popołudnie „babskie” u mnie w domu. Kupiłyśmy wino, zrobiłyśmy maseczki na twarz i rozłożyłyśmy się na kanapie w szlafrokach. Wiedziałam, że Halina może się pojawić w każdej chwili.
I rzeczywiście – punktualnie o 17:00 rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzyłam je szeroko, nie przejmując się swoim wyglądem.
– Dzień dobry, mamo! – powiedziałam głośno i radośnie. – Właśnie mamy wieczór spa! Chcesz maseczkę? A może lampkę wina?
Halina stanęła jak wryta. Spojrzała na moją koleżankę (która miała zieloną maseczkę na twarzy) i na mnie (w różowym szlafroku). – Ja… ja tylko na chwilę…
– Super! To siadaj z nami! Zaraz ci zrobię maseczkę z awokado!
Halina usiadła na brzegu kanapy jak na rozżarzonych węglach. Próbowała rozmawiać o pogodzie i polityce, ale atmosfera była tak niezręczna, że po pięciu minutach wstała i powiedziała: – Muszę już iść…
Po tym incydencie zaczęła przychodzić coraz rzadziej.
Ale prawdziwy przełom nastąpił tydzień później.
Halina przyszła niespodziewanie rano w sobotę i… trafiła na Krzysztofa w samych bokserkach i mnie owiniętą ręcznikiem po kąpieli. Byliśmy właśnie po burzliwej nocy i nie zdążyliśmy jeszcze ogarnąć mieszkania.
– Mamo! – krzyknął Krzysztof czerwony jak burak. – Mogłabyś chociaż zadzwonić przed przyjściem?!
Halina wybiegła z mieszkania bez słowa.
Od tego czasu zaczęła dzwonić przed każdą wizytą.
Nie powiem, że wszystko od razu się ułożyło. Były jeszcze spięcia i ciche dni. Ale coś się zmieniło – poczułam ulgę i odzyskałam swój dom.
Czasem zastanawiam się, dlaczego tak trudno nam stawiać granice najbliższym? Czy naprawdę musimy uciekać się do podstępów i prowokacji? Może gdybyśmy od początku byli szczerzy ze sobą i innymi… nasze życie byłoby prostsze?