„Spakuj się i zamieszkaj z nami!” – czyli jak moja teściowa zrujnowała nasze małżeństwo po narodzinach dziecka
– Paulina, nie przesadzaj, mama tylko chce pomóc! – głos Michała odbijał się echem w ciasnej kuchni naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Stałam oparta o blat, z synkiem na rękach, a łzy cisnęły mi się do oczu.
– Pomóc? – powtórzyłam drżącym głosem. – Michał, ona właśnie spakowała swoje rzeczy i powiedziała, że zostaje u nas na czas nieokreślony! Nawet nie zapytała mnie o zdanie!
Michał westchnął ciężko i spuścił wzrok. Wiedziałam, że jest rozdarty. Z jednej strony jego matka, pani Halina – kobieta o stalowym spojrzeniu i głosie, który nie znosi sprzeciwu. Z drugiej ja – jego żona, która po trzech tygodniach od porodu ledwo trzymała się na nogach.
Pamiętam ten dzień jak przez mgłę. Byłam wykończona, niewyspana, z bolącymi piersiami i poczuciem, że wszystko robię źle. Mały Krzyś płakał bez przerwy, a ja czułam się coraz bardziej bezradna. Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam panią Halinę z walizką.
– Spakuj się i zamieszkaj z nami! – powiedziała do Michała, ale jej wzrok był utkwiony we mnie. – Paulina potrzebuje pomocy. Ty też. Ja się wszystkim zajmę.
Nie miałam siły protestować. Przez pierwsze dni próbowałam znaleźć kompromis. Pozwalałam jej gotować obiady, sprzątać, nawet kąpać Krzysia. Ale szybko okazało się, że to nie pomoc – to przejęcie kontroli nad naszym życiem.
– Paulina, nie tak trzymasz dziecko! – krzyczała przez pół mieszkania. – Daj mi go, bo jeszcze mu coś zrobisz!
Czułam się jak intruz we własnym domu. Każda moja decyzja była podważana: co jem, jak karmię, kiedy śpię. Nawet to, jak rozmawiam z Michałem.
– Michałku, widzisz? Ona cię nie słucha. Ja wiem lepiej, co dla was dobre – powtarzała przy każdej okazji.
Z czasem zaczęłam unikać własnego męża. Nie chciałam kolejnych kłótni. Michał coraz częściej wracał późno z pracy albo zamykał się w łazience z telefonem. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, ucinał temat:
– Paulina, przestań robić afery. Mama jest tu tylko na chwilę.
Ale ta „chwila” trwała już dwa miesiące. Pani Halina urządziła sobie sypialnię w pokoju Krzysia i twierdziła, że „dziecko musi być pod opieką doświadczonej osoby”.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę za drzwiami:
– Michałku, ona sobie nie radzi. Może lepiej by było, gdybyś wrócił do domu na jakiś czas? Ja zajmę się Krzysiem.
Serce mi pękło. To był mój dom! Moje dziecko! Moje małżeństwo!
Następnego dnia zebrałam się na odwagę.
– Michał, musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo. – Twoja mama przekroczyła granicę. Albo ona się wyprowadza, albo ja.
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Paulina, przesadzasz…
– Nie! – przerwałam mu. – To ja jestem matką Krzysia! To ja chcę decydować o swoim życiu!
Wybuchłam płaczem. Michał milczał długo, a potem wyszedł bez słowa.
Wieczorem wrócił pijany. Pani Halina patrzyła na mnie z triumfem w oczach.
– Widzisz? Mówiłam ci, że sobie nie radzisz.
Przez kolejne dni czułam się coraz gorzej. Zaczęłam mieć ataki paniki. Bałam się zostać sama z dzieckiem – nie przez Krzysia, ale przez teściową.
Pewnej nocy spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do rodziców do Piaseczna. Mama przyjęła mnie ze łzami w oczach.
– Córeczko, czemu nic nie mówiłaś?
Nie potrafiłam odpowiedzieć.
Michał zadzwonił dopiero po tygodniu.
– Paulina… wróć do domu. Mama już wyjechała.
Ale ja już nie byłam tą samą osobą. Coś we mnie pękło.
– Michał… czy ty w ogóle mnie jeszcze kochasz? Czy potrafisz postawić granice swojej matce?
Nie odpowiedział.
Dziś mieszkam sama z Krzysiem. Michał odwiedza nas w weekendy. Czasem patrzę na nasze zdjęcia sprzed narodzin syna i zastanawiam się: czy można było to uratować? Czy naprawdę jedna osoba może zniszczyć rodzinę?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy warto walczyć o małżeństwo za wszelką cenę?