Prezent marzeń, którego nie chciałam
— Mamo, proszę cię, nie rób mi tego! — głos Magdy drżał, a ja czułam, jak ściska mnie w gardle. Stałyśmy w przedpokoju, ona z walizką w ręku, ja z kluczami, które obracałam nerwowo między palcami. — To tylko kilka dni. Nad morzem odpoczniesz, zobaczysz coś nowego. To prezent na twoje urodziny! — dodała z wymuszonym uśmiechem.
Wiedziałam, że powinnam się cieszyć. Każda matka powinna. Ale ja… ja nie chciałam wyjeżdżać. Lubiłam swoje mieszkanie, swój porządek, swoje rytuały. Lubiłam wracać do czystego domu, gdzie wszystko było na swoim miejscu. Po co miałam opuszczać ten mój mały raj? Przecież żyję jak w sanatorium – robię, co chcę, kiedy chcę. Ale jeśli nie pojadę, Magda się obrazi. A przecież ona tak rzadko mnie odwiedza…
— Mamo, proszę… — powtórzyła cicho. Westchnęłam ciężko i skinęłam głową. — Dobrze, pojadę.
W drodze na dworzec milczałyśmy. Magda patrzyła przez okno samochodu, a ja zastanawiałam się, czy to wszystko ma sens. Kiedyś byłyśmy sobie bliskie. Teraz dzieliło nas więcej niż tylko kilometry – dzieliły nas lata niedomówień i żalu.
Pociąg był pełen ludzi. Siedziałam przy oknie, patrząc na przesuwające się za szybą pola i lasy. Myśli krążyły wokół tego, co zostawiłam – nie tylko mieszkania, ale i mojego spokojnego życia. Czy naprawdę tego chciałam? Czy to prezent dla mnie, czy dla niej?
Nad morzem przywitał mnie chłodny wiatr i zapach soli. Magda wynajęła dla mnie mały pensjonat w Jastrzębiej Górze. Pokój był schludny, ale obcy. Wieczorem zadzwoniła: — Mamo, jak tam? Podoba ci się? — Tak, jest ładnie — skłamałam.
Przez kolejne dni spacerowałam po plaży, obserwowałam mewy i dzieci budujące zamki z piasku. Czułam się jednak jak widz we własnym życiu. Wszyscy wokół byli z kimś – pary trzymające się za ręce, rodziny z dziećmi, grupki przyjaciół. Ja byłam sama.
Któregoś dnia usiadłam na ławce przy promenadzie i zaczęłam rozmawiać z panią Zofią – starszą kobietą z Gdańska. Opowiadała mi o swoim mężu, który zmarł dwa lata temu. — Wie pani — powiedziała — samotność jest jak sól w herbacie. Niby nie powinno jej tam być, a jednak czasem się pojawia i wszystko psuje.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Czy ja też jestem samotna? Przecież mam córkę… Ale kiedy ostatni raz rozmawiałyśmy naprawdę szczerze? Kiedy powiedziałam jej coś ważnego? Kiedy ona zapytała mnie o coś więcej niż tylko zdrowie?
Wieczorem zadzwoniła Magda:
— Mamo, byłaś dziś na spacerze?
— Byłam.
— I co robiłaś?
— Patrzyłam na ludzi.
— Mamo…
Słyszałam w jej głosie rozczarowanie. Chciała, żebym była szczęśliwa. Chciała mi coś dać – może to, czego sama nie potrafi znaleźć w swoim życiu?
Następnego dnia postanowiłam zrobić coś innego. Poszłam do kawiarni na rogu i zamówiłam ciasto czekoladowe – takie samo jak to, które piekłam Magdzie na urodziny, kiedy była mała. Smak przywołał wspomnienia: jej śmiech, okruchy na podłodze, zapach kakao unoszący się w całym mieszkaniu.
Zadzwoniłam do niej:
— Magda…
— Tak?
— Dziękuję ci za ten prezent.
— Naprawdę?
— Tak… Chyba musiałam tu przyjechać.
Po powrocie do domu długo siedziałam na kanapie w milczeniu. Mieszkanie wydawało się jeszcze bardziej puste niż zwykle. Przeszłam po pokojach, dotykając znajomych przedmiotów – filiżanki po babci, zdjęcia Magdy z dzieciństwa, stare książki na półkach.
Wieczorem Magda przyszła z butelką wina.
— Opowiedz mi o tym wyjeździe — poprosiła.
Zaczęłam mówić: o morzu, o pani Zofii, o samotności i cieście czekoladowym. Słuchała uważnie, a potem nagle zapytała:
— Mamo… czy ty jesteś szczęśliwa?
Zamilkłam. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Może szczęście to nie jest czyste mieszkanie ani nawet spokój? Może to chwile – te krótkie momenty bliskości albo rozmowy przy winie?
Czasem myślę: czy naprawdę potrafimy dawać prezenty innym? Czy umiemy przyjmować je bez lęku i żalu? A może najtrudniejszym prezentem jest po prostu bycie razem – mimo wszystko?