Za zamkniętymi drzwiami: Czuję się jak obca w ich życiu
— Pani Zofio, proszę nie przychodzić dzisiaj. Marta jest zmęczona — głos Michała był cichy, niemal przepraszający. Stałam na klatce schodowej bloku na warszawskim Ursynowie, z jeszcze ciepłym sernikiem w ręku i nową książeczką dla wnuczki. Nawet nie zdążyłam zadzwonić do drzwi — Michał uchylił je tylko na tyle, bym mogła zobaczyć jego twarz. Za nim słyszałam szept Marty: „Powiedz jej, że nie mamy dziś siły na gości.”
Drzwi zamknęły się powoli, niemal bezgłośnie, ale dla mnie ten dźwięk był jak huk. Zostałam sama na korytarzu, z sernikiem i prezentem, patrząc na numer 27 jakby miał mi odpowiedzieć na pytanie, które dręczy mnie od miesięcy: co zrobiłam źle?
Mam na imię Zofia Nowak. Mam sześćdziesiąt dwa lata, przez trzydzieści osiem lat pracowałam jako nauczycielka języka polskiego w liceum. Od ośmiu lat jestem wdową. Michał to moje jedyne dziecko, mój świat i duma. Byliśmy zawsze blisko — aż do dnia, kiedy poznał Martę.
Marta była cicha, zamknięta w sobie, pochodziła z małego miasteczka pod Radomiem. Michał poznał ją na studiach ekonomicznych. Kiedy pierwszy raz ją przyprowadził, byłam szczęśliwa — widziałam, jak bardzo mu zależy. Starałam się być dla niej wsparciem, pokazać Warszawę, zaprosić na obiad. Ale od początku czułam dystans.
— Pani Zofio, ja nie lubię dużych spotkań rodzinnych — powiedziała mi kiedyś przy herbacie w moim mieszkaniu na Ochocie. — Wolę spokój i ciszę.
— Rozumiem cię, Marto — odpowiedziałam szczerze. — Ale rodzina to ważna rzecz. Ja dorastałam w domu pełnym ludzi i śmiechu.
Uśmiechnęła się blado i zmieniła temat.
Kiedy się pobrali, nie wtrącałam się. Pomogłam im urządzić mieszkanie, dorzuciłam się do pralki i lodówki. Kiedy urodziła się mała Hania, byłam wniebowzięta. Marzyłam o tym, że będę częścią ich życia, że będę pomagać przy wnuczce tak jak moja mama pomagała mi przy Michale.
Ale wszystko wyglądało inaczej.
Marta od początku stawiała granice. — Proszę nie przychodzić bez zapowiedzi — powiedziała mi kiedyś, gdy trzymałam Hanię na rękach. — Chcemy sami nauczyć się być rodzicami.
Starałam się to uszanować. Zawsze dzwoniłam przed wizytą, przynosiłam jedzenie, pytałam czy czegoś nie potrzebują. Zawsze dziękowali uprzejmie, ale rzadko zapraszali mnie do środka. Najczęściej zostawiałam rzeczy pod drzwiami.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zaprosiłam Michała na kawę do kawiarni.
— Synku, czuję się jak obca w twoim życiu — powiedziałam mu cicho.
— Mamo, nie przesadzaj — odpowiedział patrząc gdzieś w bok. — Marta… ona ma swoje powody. Wiesz, jej rodzina była trudna.
Wiedziałam. Jej ojciec pił, matka była surowa i chłodna. Marta nigdy nie miała ciepłego domu takiego jak ten, który starałam się stworzyć dla Michała.
Ale czy to nie powód, by teraz budować rodzinę?
Mijały miesiące. Hania rosła, a ja widywałam ją tylko przez szybę wózka podczas krótkich spacerów albo na zdjęciach przesyłanych przez Michała. Czasem pozwalali mi zabrać Hanię na plac zabaw, gdy Marta musiała coś załatwić. Nigdy nie zaprosili mnie na obiad czy kawę.
Moje koleżanki opowiadały o tym, jak opiekują się wnukami całymi dniami, jak pomagają synowym we wszystkim. Ja milczałam i uśmiechałam się blado, gdy wymieniały przepisy na zupki i sposoby na kolki.
W dniu moich urodzin postanowiłam zrobić coś szalonego: pojechałam do nich bez zapowiedzi. Chciałam tylko zobaczyć wnuczkę i usłyszeć „Sto lat”.
Zadzwoniłam do drzwi. Marta otworzyła tylko tyle, bym zobaczyła jej twarz.
— Pani Zofio… mówiłam już… Nie lubię niespodziewanych wizyt. Hania śpi.
— Chciałabym ją tylko pocałować na dobranoc… Dziś mam urodziny…
— Wszystkiego najlepszego — powiedziała chłodno i zamknęła drzwi.
Tego dnia płakałam jak dziecko.
Michał napisał mi dopiero następnego dnia: „Mamo, przepraszam za wczoraj. Marta była bardzo zmęczona.”
Odpisałam: „A ty? Jak ty się czujesz?” Nie odpowiedział.
Zaczęłam mieć wątpliwości. Może byłam zbyt obecna? Może dusiłam Michała swoją troską? Może Marta myśli, że chcę jej odebrać dziecko?
Moja siostra Barbara mówi: — Zosiu, zostaw ich. Takie czasy nastały. Młode kobiety chcą niezależności i nie lubią rad ani pomocy.
Ale ja nie chcę niczego poza odrobiną miłości i miejscem w życiu mojego dziecka i wnuczki.
Próbowałam wszystkiego: wysyłałam prezenty na urodziny Hani (dostawałam podziękowania SMS-em), proponowałam pomoc gdy byli chorzy (odpowiadali, że już wszystko załatwili), nawet zaproponowałam opiekę nad Hanią podczas ich rocznicy ślubu (Marta powiedziała: „Hania jest jeszcze za mała”).
Pewnego dnia spotkałam Martę w sklepie spożywczym. Wyglądała na zmęczoną i przygaszoną.
— Marto… jeśli potrzebujesz pomocy przy Hani albo czymkolwiek… wiesz, że możesz na mnie liczyć?
Spojrzała mi prosto w oczy pierwszy raz od dawna.
— Pani Zofio… to nie o pani chodzi. Ja po prostu… mam wrażenie, że wszyscy oczekują ode mnie bycia idealną matką i synową. Boję się popełnić błąd przy pani… przy Michale… przy wszystkich.
— Każdy popełnia błędy — powiedziałam cicho. — Ja też popełniam je każdego dnia.
Wzruszyła ramionami i odeszła bez słowa.
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Myślałam o wszystkim co przeszliśmy jako rodzina: o samotnych wieczorach po śmierci męża; o tym jak uczyłam Michała być dobrym człowiekiem; o marzeniach o dużej rodzinie przy świątecznym stole; o pustych talerzach przez ostatnie lata.
Czasem myślę: może powinnam się całkiem wycofać? Przestać dzwonić? Dać Michałowi i Marcie żyć po swojemu?
Ale potem przypominam sobie uśmiech Hani gdy widzi mnie na placu zabaw; sposób w jaki wyciąga do mnie rączki gdy śpiewam jej kołysankę; spojrzenie Michała pełne smutku i wyrzutów sumienia gdy myśli że nie patrzę.
Nie wiem co jest właściwe. Czy powinnam szanować granice młodych czy walczyć o swoje miejsce? Czy miłość oznacza wycofanie się czy upór?
Zamknięte drzwi bolą bardziej niż najgorsze słowa czy kłótnie. Wciąż stoję przed nimi z nadzieją, że pewnego dnia otworzą się nie tylko dla mnie — ale dla nas wszystkich.
Może nie jestem idealną matką ani babcią, ale mam serce pełne miłości której nie mam komu dać.
Powiedzcie mi: czy powinnam milczeć i czekać? A może spróbować jeszcze raz? Jak daleko wolno babci posunąć się dla swojego dziecka i wnuczki?