Dlaczego moja 32-letnia niezamężna siostra uważa, że mieszkanie mamy powinno należeć tylko do niej — potrzebuję waszej pomocy i rady

– To nie jest sprawiedliwe, Agnieszka! – głos Kingi odbijał się echem od ścian kuchni, w której jeszcze niedawno wspólnie z mamą piekłyśmy szarlotkę. – Ty masz dom, męża, dzieci. Ja mam tylko to mieszkanie i mamę.

Stałam przy oknie, patrząc na ogród, gdzie dzieci bawiły się w berka. W powietrzu czuć było zapach świeżo skoszonej trawy i… napięcia. Czułam, jakby ktoś ścisnął mi serce w pięści. Przecież nigdy nie myślałam o tym mieszkaniu jak o czymś, co mi się należy. To był dom mamy – nasz azyl, miejsce, gdzie zawsze mogłyśmy wrócić, gdy świat walił się na głowę.

– Kinga, przecież to nie tak… – zaczęłam spokojnie, ale ona już była w swoim świecie żalu i pretensji.

– Zawsze miałaś wszystko łatwiej! – krzyknęła. – Studiowałaś w Krakowie, poznałaś Marka, wyjechałaś. Ja zostałam tutaj z mamą. Pomagałam jej, kiedy była chora. Ty przyjeżdżałaś tylko na święta!

Zabolało mnie to. Wiedziałam, że nie byłam idealną córką ani siostrą. Ale czy to znaczyło, że nie miałam prawa do rodzinnego domu? Przecież mama zawsze powtarzała: „To wasz dom, dziewczynki. Wasz wspólny.”

Wróciłam myślami do dzieciństwa. Do tych wszystkich wieczorów spędzonych razem przy stole, do kłótni o ostatni kawałek ciasta i do łez po rozbitym wazonie babci. Byłyśmy inne – ja bardziej stanowcza i ambitna, Kinga wrażliwa i zamknięta w sobie. Ale zawsze byłyśmy razem.

Ostatnie miesiące wszystko zmieniły. Mama zaczęła chorować coraz poważniej. Kinga została z nią na co dzień, ja przyjeżdżałam w weekendy, próbując pogodzić pracę i rodzinę z opieką nad mamą. Czułam wyrzuty sumienia, ale nie umiałam być wszędzie naraz.

Pewnego dnia mama poprosiła nas obie do swojego pokoju. Leżała blada na łóżku, a jej dłonie drżały.

– Dziewczynki… – wyszeptała. – Chcę, żebyście się nie kłóciły o mieszkanie. To wasz dom. Po mojej śmierci podzielcie się nim sprawiedliwie.

Kinga spuściła wzrok. Ja poczułam gulę w gardle.

– Mamo…

– Obiecajcie mi to – poprosiła cicho.

Obiecałyśmy. Ale teraz, gdy mama zmarła dwa miesiące temu, wszystko się posypało.

Kinga zamknęła się w mieszkaniu mamy i przestała odbierać ode mnie telefony. Gdy w końcu udało mi się ją zastać, wybuchła z pretensjami.

– Nie rozumiesz? Ja tu zostałam! Ja się nią opiekowałam! Ty masz swoje życie! – jej głos drżał od emocji.

– Kinga… To nie jest takie proste. Przecież mama chciała, żebyśmy się podzieliły…

– A co ja mam? Pracuję na pół etatu w bibliotece! Nie stać mnie na wynajem mieszkania! Ty masz wszystko! – łzy spływały jej po policzkach.

Czułam się winna. Może rzeczywiście powinnam zostawić jej to mieszkanie? Ale co z moimi dziećmi? Co jeśli kiedyś będą potrzebowały pomocy? Czy mam prawo decydować za wszystkich?

Marek próbował mnie pocieszyć.

– Aga, nie możesz brać całej winy na siebie. To nie twoja wina, że życie Kingi potoczyło się inaczej.

Ale ja wiedziałam, że dla Kingi to nie jest tylko kwestia mieszkania. To był symbol wszystkiego, czego nie miała: rodziny, stabilizacji, poczucia bezpieczeństwa.

Próbowałam rozmawiać z nią jeszcze kilka razy. Bez skutku. Każda rozmowa kończyła się kłótnią.

W końcu postanowiłam poprosić o pomoc ciocię Basię – siostrę mamy. Może ona będzie umiała przemówić Kindze do rozsądku?

Spotkałyśmy się we trzy w kuchni mamy. Ciocia Basia nalała nam herbaty i spojrzała surowo na Kingę.

– Kinga, wiem, że jest ci ciężko. Ale mama chciała, żebyście były razem. Nie możesz wszystkiego brać na siebie.

Kinga milczała przez dłuższą chwilę.

– Ja po prostu boję się być sama – wyszeptała w końcu.

Te słowa uderzyły mnie mocniej niż wszystkie wcześniejsze pretensje. Zrozumiałam wtedy, że za jej złością kryje się strach i samotność.

Przytuliłam ją mocno.

– Nie zostawię cię samej, Kinga. Znajdziemy jakieś rozwiązanie.

Ale czy naprawdę można znaleźć rozwiązanie w takiej sytuacji? Czy powinnam zrezygnować ze swojego prawa do mieszkania? Czy powinnam walczyć o sprawiedliwość dla siebie i swoich dzieci?

Czasem budzę się w nocy z poczuciem winy i bezradności. Patrzę na śpiącego Marka i nasze dzieci i zastanawiam się: czy rodzina naprawdę jest najważniejsza? Czy można przebaczyć sobie nawzajem wszystkie żale?

Może wy mi pomożecie odpowiedzieć na te pytania? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy powinnam walczyć o swoje prawa czy ustąpić dla dobra siostry? A może jest jeszcze inna droga?