Niespodziewany spadek od brata: Czy powinnam powiedzieć jego żonie?

Drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem, a w dłoniach ściskałam kopertę, która miała zmienić wszystko. Jeszcze czułam na policzku szorstkość brody mojego brata – ostatni uścisk, ostatnie spojrzenie, w którym była cała jego rozpacz i zmęczenie. „Elka, tylko ty mi zostałaś” – wyszeptał, zanim wręczył mi ten przeklęty spadek. Nawet nie zapytałam, czy to żart. W jego oczach nie było miejsca na żarty. Był cień, którego nie znałam.

Mam na imię Elżbieta. Mieszkam w małej wsi pod Sieradzem, gdzie każdy zna każdego, a plotki rozchodzą się szybciej niż dym z komina. Od tygodnia nie śpię. Otwieram kopertę, liczę pieniądze i chowam je z powrotem do szuflady, jakby miały same wyparować. 120 tysięcy złotych – suma, o jakiej nawet nie marzyłam. Ale to nie są czyste pieniądze. To ból, żal i tajemnica.

Mój brat, Andrzej, był zawsze tym silniejszym. Starszy o pięć lat, od dziecka bronił mnie przed ojcem, który miał ciężką rękę i jeszcze cięższy język. Mama umarła wcześnie – miałam wtedy dziewięć lat. Ojciec pił coraz więcej, a Andrzej przejął rolę głowy rodziny. Ja gotowałam, sprzątałam i uczyłam się po nocach przy świecy. Andrzej pracował na budowie w Sieradzu, potem wyjechał do Niemiec. Przysyłał pieniądze, ale rzadko dzwonił. Zawsze był gdzieś dalej.

Gdy miałam dwadzieścia lat, wyszłam za mąż za Pawła – chłopaka z sąsiedniej wsi. Był dobry, cichy i nigdy nie podniósł na mnie głosu. Andrzej nie przyszedł na ślub. „Nie mogę wrócić” – napisał w SMS-ie. „Za dużo spraw do załatwienia”. Bolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.

Po latach Andrzej wrócił do Polski z żoną – Anną. Była nauczycielką w podstawówce, zawsze elegancka i chłodna. Nigdy mnie nie zaakceptowała. „Elżbieta jest zbyt prosta” – powiedziała kiedyś do Andrzeja, myśląc, że nie słyszę. Ich córka, Julia, była oczkiem w głowie Andrzeja. Ja byłam dla niej ciocią od święta.

Rodzinne spotkania były coraz rzadsze. Anna unikała mnie jak ognia. Andrzej próbował godzić nas na siłę, ale kończyło się na kłótniach o byle co: o to, kto komu nie pomógł przy żniwach, kto nie zaprosił na imieniny, kto komu czego zazdrości.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Anna.
– Elżbieta? – jej głos był zimny jak lód.
– Tak?
– Andrzej znowu wyjechał bez słowa. Wiesz coś o tym?
– Nie… Nie rozmawialiśmy od miesięcy.
– Oczywiście – prychnęła i się rozłączyła.

Kilka miesięcy później dostałam wiadomość od Andrzeja: „Muszę się z tobą zobaczyć”. Spotkaliśmy się na przystanku autobusowym pod lasem – jakbyśmy byli nastolatkami uciekającymi przed ojcem.

– Elka… – zaczął cicho. – Zawiodłem wszystkich.
– Co się stało?
– Anna… ona już mnie nie kocha. Julia… nawet nie chce ze mną rozmawiać. Wszystko rozpadło się przez moje błędy.
– Jakie błędy?
– Zakochałem się w innej kobiecie. W Niemczech. Ale ona… zachorowała na raka i zmarła rok temu.
Patrzył gdzieś w dal, jakby chciał uciec od własnych słów.
– Anna wyrzuciła mnie z domu. Julia napisała mi list: „Nie jesteś już moim ojcem”.
Milczałam długo.
– Dlaczego do mnie przyszedłeś?
Wyciągnął kopertę.
– To wszystko, co mam. Oszczędności życia. Chciałem je dać Julii… ale ona nie chce nawet spojrzeć mi w oczy. Anna… ona tylko by nimi pogardziła.
– Dlaczego ja?
– Bo tylko ty nigdy mnie nie oceniłaś.

Wróciłam do domu z kopertą i poczuciem winy większym niż kiedykolwiek wcześniej. Paweł widział mój stan:
– Co się stało?
Opowiedziałam mu wszystko.
– Może powinnaś oddać te pieniądze Julii? – zapytał ostrożnie.
– Ale ona go nienawidzi! Anna też! Jeśli się dowiedzą…
– To ich sprawa. Ty masz czyste sumienie.

Ale czy naprawdę? Przez kolejne dni chodziłam jak struta. W sklepie pani Halina patrzyła na mnie podejrzliwie:
– Coś taka blada, Elżbieto? Wszystko dobrze?
– Tak… tak…
Ale nic nie było dobrze.

W nocy śniło mi się dzieciństwo: Andrzej broniący mnie przed ojcem, mama tuląca nas do snu, Anna patrząca na mnie z pogardą przez kuchenne okno.

Po tygodniu zadzwoniła Julia.
– Ciociu… tata u ciebie był?
Zamarłam.
– Był…
– Dał ci coś?
Czułam, jak serce wali mi w piersi.
– Dał mi kopertę… powiedział, że to dla mnie…
Julia milczała długo.
– On myśli, że wszystko można kupić pieniędzmi… Nie chcę nic od niego!
Chciałam coś powiedzieć, ale się rozłączyła.

Następnego dnia przyszła Anna – niespodziewanie i bez zapowiedzi.
– Elżbieta – zaczęła bez przywitania – słyszałam, że Andrzej był u ciebie.
– Tak…
– Dał ci coś?
Patrzyła mi prosto w oczy.
– Dał mi kopertę z pieniędzmi… Powiedział, że to dla mnie.
Anna zacisnęła usta.
– On zawsze był tchórzem. Myśli, że jak rzuci komuś groszem, to wszystko naprawi? Powinnaś oddać te pieniądze Julii!
– Julia nie chce ich przyjąć…
Anna spojrzała na mnie z pogardą:
– Ty zawsze byłaś naiwna! Myślisz, że te pieniądze ci szczęście przyniosą? Przeklęte są!
Wyszła trzaskając drzwiami tak mocno, że aż szyby zadzwoniły.

Zostałam sama z kopertą i tysiącem myśli. Paweł próbował mnie pocieszać:
– Może przeznacz je na coś dobrego? Pomóż komuś?
Ale ja wiedziałam jedno: cokolwiek zrobię, ktoś będzie cierpiał.

Wieczorem przyszła Julia – zapłakana i roztrzęsiona.
– Ciociu… przepraszam za tamten telefon…
Przytuliłam ją mocno.
– To nie twoja wina…
Usiadłyśmy przy stole.
– Tata był dobrym człowiekiem… kiedyś… Ale potem wszystko się popsuło…
Podałam jej kopertę.
– To twoje pieniądze. On chciał je dać tobie…
Julia spojrzała na mnie ze łzami w oczach:
– Nie chcę ich! Nie chcę pamiętać o nim przez te pieniądze!
Wybiegła z domu zostawiając mnie samą z ciężarem decyzji.

Minęły dni pełne ciszy i napięcia. Anna przestała się odzywać. Julia wyjechała do Warszawy na studia i zerwała kontakt ze mną i ojcem. Andrzej przepadł bez wieści – podobno widziano go gdzieś pod Łodzią, bezdomnego i chorego.

A ja? Siedzę wieczorami przy kuchennym stole i patrzę na kopertę leżącą obok rachunków za prąd i gaz. Wiem jedno: te pieniądze nigdy nie będą moje. Są symbolem wszystkiego, co straciliśmy jako rodzina – miłości, zaufania i nadziei na pojednanie.

Czy powinnam była powiedzieć Annie prawdę? Czy powinnam była zmusić Julię do przyjęcia spadku po ojcu? A może powinnam po prostu spalić tę kopertę i pozwolić przeszłości odejść razem z popiołem?

Czasem myślę: czy uczciwość zawsze musi boleć? Czy można być dobrym człowiekiem w świecie pełnym żalu i niedopowiedzeń? Co wy byście zrobili na moim miejscu?