Kiedy ognisko domowe gaśnie: Opowieść o kobiecie, która zapomniała o sobie

– Znowu nie ma czystych koszul? – głos Pawła rozbrzmiał w kuchni, przerywając ciszę poranka. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zetrzeć przypaleniznę z garnka. Przez chwilę miałam ochotę odwrócić się i wykrzyczeć wszystko, co od miesięcy tłumiłam w sobie. Ale tylko westchnęłam cicho, nie podnosząc wzroku.

– Przepraszam, zaraz się tym zajmę – odpowiedziałam automatycznie, jakbym była maszyną do przepraszania i naprawiania wszystkiego, co nie działało w naszym domu.

Paweł mruknął coś pod nosem i wyszedł. Słyszałam jeszcze, jak trzaska drzwiami szafy w sypialni. W tej chwili poczułam, jakby ktoś wyciągnął ze mnie resztki sił. Przez okno wpadało blade światło, a ja czułam się jak cień samej siebie.

Kiedyś wierzyłam, że dom to wszystko. Że jeśli będę dobrą żoną i matką, jeśli zadbam o wszystkich, to będę szczęśliwa. Tak mnie wychowano – mama powtarzała, że kobieta jest sercem domu. Ale nikt nie powiedział mi, co zrobić, gdy to serce zaczyna bić coraz słabiej.

Dzieci już dawno wyszły do szkoły. Zostałam sama z ciszą i stertą prania. Każdy dzień wyglądał tak samo: śniadanie, sprzątanie, zakupy, gotowanie obiadu, pranie, prasowanie, odrabianie lekcji z dziećmi, kolacja. Paweł wracał zmęczony z pracy i coraz częściej milczał. Nasze rozmowy ograniczały się do spraw organizacyjnych: kto odbierze dzieci, co trzeba kupić, kiedy rachunki.

Czasem łapałam się na tym, że nie pamiętam już, kiedy ostatni raz się śmiałam. Kiedy ostatni raz ktoś zapytał mnie: „Jak się czujesz?” albo „Czego pragniesz?”. Nawet ja sama przestałam sobie zadawać takie pytania.

Pewnego wieczoru usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty. Dzieci spały, Paweł oglądał telewizję. Spojrzałam na niego – wydawał się tak daleki. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy naprawdę szczerze. Kiedy ostatni raz spojrzał na mnie tak, jak wtedy, gdy się poznaliśmy.

– Paweł… – zaczęłam niepewnie.

– Hm? – nawet nie oderwał wzroku od ekranu.

– Myślisz czasem… że coś się między nami zmieniło?

Zamilkł na chwilę.

– O co ci chodzi? Wszystko jest w porządku – odpowiedział szybko i wrócił do oglądania meczu.

Poczułam ukłucie w sercu. „Wszystko jest w porządku” – powtarzałam sobie przez lata. Ale przecież nie było.

Zaczęłam mieć sny, w których biegłam przez ciemny las i wołałam o pomoc, ale nikt mnie nie słyszał. Budziłam się zlana potem i przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. W lustrze widziałam kobietę z podkrążonymi oczami i zmarszczkami wokół ust – nie tę Marię sprzed lat.

W pracy Paweł był szanowanym inżynierem. Ja byłam „żoną Pawła” i „mamą Zuzi i Antka”. Nikt nie pytał o moje marzenia czy plany. Nawet ja sama przestałam je mieć.

Pewnego dnia spotkałam na rynku starą znajomą ze studiów – Kasię. Była pełna energii, opowiadała o swojej pracy w wydawnictwie i podróżach po Europie.

– A ty, Maria? Co u ciebie? – zapytała z uśmiechem.

Zawahałam się. Co mogłam powiedzieć? Że moje życie to pranie i gotowanie? Że czuję się niewidzialna?

– Wszystko dobrze – skłamałam.

Kasia spojrzała na mnie uważnie.

– Naprawdę? Pamiętasz jeszcze swoje marzenia?

To pytanie uderzyło mnie mocniej niż cokolwiek innego tego dnia.

Wieczorem długo siedziałam przy oknie, patrząc na światła miasta. Próbowałam sobie przypomnieć, kim byłam kiedyś. Lubiłam malować, pisać wiersze… Gdzie to wszystko się podziało?

Następnego dnia postanowiłam zrobić coś dla siebie. Kupiłam farby i płótno. Kiedy dzieci były w szkole, zaczęłam malować. Najpierw nieporadnie – ręka drżała mi z braku wprawy. Ale z każdym pociągnięciem pędzla czułam się coraz bardziej sobą.

Paweł zauważył obraz dopiero po kilku dniach.

– Co to jest? – zapytał z lekkim zdziwieniem.

– Maluję… dla siebie – odpowiedziałam cicho.

Wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni bez słowa.

Zaczęłam coraz częściej myśleć o tym, czego chcę od życia. Czy naprawdę muszę być tylko żoną i matką? Czy mogę być też Marią – kobietą z własnymi pasjami?

Któregoś dnia dzieci wróciły ze szkoły wcześniej niż zwykle i zobaczyły mnie przy sztaludze.

– Mamo! To ty malujesz? – Zuzia była zachwycona.

– Tak… Chciałam wam pokazać coś nowego.

Usiadły obok mnie i zaczęły rysować swoje obrazki. Po raz pierwszy od dawna poczułam radość z bycia razem.

Ale Paweł był coraz bardziej zamknięty w sobie. Coraz częściej wracał późno do domu, unikał rozmów. Pewnego wieczoru usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stole.

– Paweł… Musimy porozmawiać – zaczęłam spokojnie.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– O czym?

– O nas… O tym, że nie jestem szczęśliwa. Że czuję się samotna nawet wtedy, gdy jesteśmy razem.

Zamilkł na dłuższą chwilę.

– Myślałem, że wszystko jest dobrze… Pracuję ciężko dla was…

– Wiem… Ale ja też istnieję. Potrzebuję czegoś więcej niż tylko obowiązków.

Nie odpowiedział od razu. Widziałam w jego oczach zagubienie i strach – może pierwszy raz od lat zobaczył we mnie kobietę, a nie tylko gospodynię domową.

Od tej rozmowy minęło kilka tygodni. Nie było łatwo – kłóciliśmy się, płakaliśmy razem i osobno. Ale zaczęliśmy rozmawiać szczerze o naszych potrzebach i lękach. Paweł zaczął pomagać w domu; czasem razem gotujemy kolację albo idziemy na spacer bez dzieci.

Odkrywam siebie na nowo – powoli i niepewnie. Czasem jeszcze budzę się w nocy z lękiem, że wszystko wróci do dawnego stanu. Ale wiem już jedno: nie mogę zapomnieć o sobie dla innych.

Czasem patrzę na swoje obrazy i zastanawiam się: ile kobiet wokół mnie czuje to samo? Ile z nas gubi siebie w codzienności? Czy mamy odwagę zawalczyć o własne szczęście?