Dzień, w którym uciekłam sprzed ołtarza: Jak alkohol mojego narzeczonego zniszczył nasze życie i zmusił mnie do wyboru siebie

– Nie możesz tego zrobić, Anka! – głos mojej matki odbijał się echem od ścian zakrystii, a jej palce zaciskały się na moim ramieniu tak mocno, że poczułam ból. Stałam w białej sukni, z welonem zsuniętym na bok, a łzy rozmazywały mi makijaż. Przez uchylone drzwi słyszałam gwar gości i cichy śmiech księdza, który nieświadomy dramatu czekał na rozpoczęcie ceremonii.

Ale ja już wiedziałam, że nie wyjdę za Michała. Nie po tym, co zobaczyłam godzinę wcześniej.

Weszłam do pokoju, gdzie miał się przygotowywać mój przyszły mąż. Zamiast eleganckiego pana młodego zobaczyłam rozczochranego Michała, który śmierdział wódką i ledwo trzymał się na nogach. Jego świadek, Tomek, próbował go ogarnąć, ale Michał tylko bełkotał coś o tym, że „to przecież ostatnia wolna noc”. Wtedy poczułam, jak coś we mnie pęka. To nie był pierwszy raz. Przez ostatnie miesiące coraz częściej widziałam go pijanego – po pracy, na imprezach rodzinnych, nawet w zwykły wtorek wieczorem. Zawsze tłumaczył się stresem, zmęczeniem, „takim okresem”. Ale dziś? Dziś miał być nasz dzień.

Wróciłam do zakrystii i usiadłam na ławce. Moja matka próbowała mnie przekonać: – Wszyscy czekają. Nie możesz ich zawieść. Co ludzie powiedzą?

A ja miałam ochotę krzyczeć: „A co ze mną? Co ja powiem sobie za rok, kiedy będę płakać przez kolejny jego wybryk?” Ale nie miałam siły walczyć. Po prostu siedziałam i patrzyłam w podłogę.

Nagle drzwi uchyliły się i do środka wszedł Bartek – mój przyjaciel z dzieciństwa. Zawsze był gdzieś obok: na podwórku, na studiach, nawet teraz, kiedy nasze drogi trochę się rozeszły. Spojrzał na mnie i bez słowa wyjął chusteczkę. Podał mi ją i usiadł obok.

– Anka, jeśli nie chcesz tego robić… po prostu wyjdźmy stąd – powiedział cicho.

Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. – Nie mogę. Mama… tata… wszyscy…

Bartek pokręcił głową. – To twoje życie. Jeśli dziś powiesz „tak”, będziesz musiała z tym żyć każdego dnia.

Wtedy poczułam, jak ogarnia mnie panika i ulga jednocześnie. Wstałam gwałtownie, aż suknia zahaczyła o ławkę. Mama próbowała mnie zatrzymać, ale Bartek stanął między nami.

– Zostaw ją – powiedział stanowczo. – To jej decyzja.

Wybiegliśmy bocznym wyjściem z kościoła. Słońce raziło mnie w oczy, a serce waliło jak oszalałe. Bartek prowadził mnie przez parking do swojego starego fiata. Wsiadłam bez słowa, a on ruszył w stronę lasu za miastem.

Przez pierwsze kilometry milczeliśmy. W końcu nie wytrzymałam:
– Co ja zrobiłam? Przecież to był mój ślub!
Bartek spojrzał na mnie kątem oka:
– Zrobiłaś coś odważnego. Wybrałaś siebie.

Zatrzymaliśmy się nad jeziorem, gdzie jako dzieci budowaliśmy szałasy i łowiliśmy ryby. Usiadłam na pomoście i zaczęłam płakać. Bartek objął mnie ramieniem.

– Anka… Ja zawsze wiedziałem, że zasługujesz na więcej niż wieczne czekanie aż ktoś się zmieni.

Przez kolejne godziny opowiadałam mu wszystko: o strachu przed samotnością, o presji rodziny, o tym jak bardzo chciałam wierzyć, że Michał się zmieni. Bartek słuchał uważnie, nie przerywał.

Tymczasem mój telefon nie przestawał dzwonić: mama, tata, ciotki, nawet Michał – wszyscy chcieli wiedzieć „dlaczego”. W końcu wyłączyłam komórkę i poczułam ulgę.

Wieczorem wróciliśmy do miasta. Czekała na mnie cała rodzina – roztrzęsiona mama, wściekły ojciec i zapłakany Michał z butelką piwa w ręku.

– Jak mogłaś nas tak upokorzyć?! – krzyczała mama.
– To twoja wina! – dodał ojciec. – Zawsze byłaś egoistką!
Michał patrzył na mnie błagalnie:
– Anka… Przepraszam… Ja się zmienię…

Ale ja już wiedziałam, że to koniec. Spojrzałam im wszystkim w oczy i powiedziałam:
– Przez całe życie robiłam to, czego ode mnie oczekiwaliście. Dziś po raz pierwszy zrobiłam coś dla siebie.

Wyszłam z domu i zamieszkałam u Bartka na kilka tygodni. Było ciężko – plotki w pracy, obrażone ciotki na Facebooku, sąsiedzi szepczący za plecami. Ale z każdym dniem czułam się coraz silniejsza.

Michał próbował jeszcze kilka razy mnie przekonać – kwiaty pod drzwiami, wiadomości pełne obietnic poprawy. Ale ja już nie wierzyłam w jego słowa.

Po kilku miesiącach zaczęłam terapię dla współuzależnionych i powoli odbudowywałam swoje życie. Bartek był przy mnie cały czas – czasem jako przyjaciel, czasem jako ktoś więcej.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba zaryzykować wszystko, żeby odzyskać siebie.

Czy naprawdę musimy poświęcać własne szczęście dla oczekiwań innych? Ile jeszcze kobiet będzie bało się powiedzieć „nie”, bo boją się opinii rodziny czy sąsiadów?