Szwagierka uważa, że to my powinniśmy rozpieszczać jej dzieci – historia o granicach, rodzinie i przebudzeniu

– Znowu? – jęknęłam, patrząc na telefon, który wyświetlał imię „Justyna (szwagierka)”. Była sobota rano, ledwo zdążyłam zrobić sobie kawę, a już czułam narastające napięcie w karku. Odbieram.

– Cześć, Aniu! – jej głos był przesłodzony, jak zawsze, gdy czegoś chciała. – Wiesz, dzieciaki tak bardzo chciałyby zobaczyć ten nowy park trampolin w centrum. Ale ja dzisiaj mam tyle na głowie… Może wy z Pawłem zabralibyście je na kilka godzin? One tak was kochają!

Zamknęłam oczy. To nie był pierwszy raz. Właściwie od kiedy pamiętam, Justyna traktowała nas jak darmową agencję rozrywkową i bankomat w jednym. Jej dzieci – Kuba i Zosia – były u nas częściej niż u własnych dziadków. A Paweł, mój mąż, nie potrafił odmówić.

– Kochanie, to tylko kilka godzin – szepnął mi później Paweł, kiedy odłożyłam telefon. – Dzieciaki naprawdę nas lubią.

– Paweł, a może Justyna raz sama coś zorganizuje? – syknęłam przez zaciśnięte zęby. – Przecież to jej dzieci.

– Ale ona jest sama… – zaczął, ale przerwałam mu gwałtownie:

– Sama? Przecież ma nowego partnera! I matkę pod ręką! Po prostu wie, że ty nigdy nie odmówisz.

Paweł spuścił wzrok. Wiedziałam, że go zabolało. Ale ile można być wykorzystywanym?

Kiedyś nawet lubiłam te dzieciaki. Były słodkie, ciekawe świata. Ale odkąd Justyna zaczęła oczekiwać od nas coraz więcej – coraz droższych prezentów na urodziny, coraz częstszych wyjazdów do kina czy aquaparku – zaczęłam czuć do nich niechęć. A najbardziej do niej.

Pamiętam jedno Boże Narodzenie. Siedzieliśmy przy stole u teściowej. Justyna rozpakowywała prezenty dla swoich dzieci – od nas były to klocki Lego i książki edukacyjne. Od niej… bon do galerii handlowej. Zosia spojrzała na matkę:

– Mamo, a czemu ciocia Ania kupiła nam zabawki, a ty tylko kartkę?

Justyna uśmiechnęła się krzywo:

– Bo ciocia Ania i wujek Paweł mają więcej pieniędzy niż my.

Zrobiło mi się gorąco ze złości i wstydu. Paweł ścisnął moją dłoń pod stołem.

Po świętach zadzwoniła do mnie teściowa:

– Aniu, nie powinnaś tak się wywyższać prezentami. Justynie jest przykro.

– Mamo, kupiliśmy dzieciom coś normalnego! – broniłam się. – To nie nasza wina, że Justyna nie potrafi gospodarować pieniędzmi.

– Ale ona jest sama… – powtórzyła teściowa.

To „sama” słyszałam jak mantrę przez całe lata. Sama po rozwodzie, sama z dwójką dzieci, sama z kredytem na mieszkanie. Tylko że ja też byłam sama z Pawłem i naszymi problemami – bez dzieci, bo długo nie mogliśmy się ich doczekać.

Wszystko zmieniło się pewnej wiosny. Wtedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Byliśmy szczęśliwi jak nigdy dotąd. Paweł płakał ze wzruszenia.

Ale Justyna… Zamiast gratulacji usłyszałam przez telefon:

– No pięknie! Teraz już na pewno zapomnicie o moich dzieciach! Zawsze wiedziałam, że jak tylko będziecie mieli swoje, to Kuba i Zosia przestaną się liczyć!

Zamurowało mnie.

– Justyna, czy ty siebie słyszysz? – zapytałam cicho.

– Tak! I nie udawaj zdziwionej! Zawsze byłaś zazdrosna o moje dzieci!

Rozłączyła się. Przez kilka dni nie odbierała telefonu ani ode mnie, ani od Pawła.

W końcu przyszła do nas z dziećmi. Zosia miała łzy w oczach:

– Ciociu Aniu, czy już nas nie kochasz?

Kuba dodał:

– Wujek Paweł powiedział, że będzie miał swoje dziecko i już nie będzie miał dla nas czasu…

Spojrzałam na Justynę – stała za nimi z założonymi rękami i wzrokiem pełnym pretensji.

– Dzieciaki… zawsze będziemy was kochać – powiedziałam miękko. – Ale teraz będziemy mieć też swoje dziecko i musimy się nim zająć.

Justyna prychnęła:

– No właśnie! Teraz już nie będziecie mieli czasu dla innych!

Paweł pierwszy raz od lat podniósł głos:

– Justyna! Dość tego! Przez lata robiliśmy wszystko dla ciebie i dzieci. Teraz mamy prawo myśleć o sobie!

Dzieci rozpłakały się jeszcze bardziej. Justyna zabrała je i wyszła trzaskając drzwiami.

Wieczorem Paweł siedział przy stole z kartką papieru i kalkulatorem.

– Co robisz? – zapytałam cicho.

– Liczę… ile wydaliśmy na Kubę i Zosię przez te wszystkie lata. Ile razy rezygnowaliśmy z własnych planów dla nich… Ile razy Justyna manipulowała nami przez dzieci…

Patrzyłam na niego i widziałam w jego oczach żal i gniew.

Następnego dnia Justyna napisała mi wiadomość: „Skoro już macie swoje dziecko w drodze, to może chociaż kupicie Kubie nowy rower na komunię? Bo ja nie mam za co.”

Nie odpisałam.

Po kilku tygodniach przyszła do nas teściowa:

– Aniu, Paweł… musicie pomóc Justynie. Ona sobie nie radzi.

Paweł spojrzał na matkę ze zmęczeniem:

– Mamo, przez lata pomagaliśmy. Teraz czas na innych.

Teściowa pokręciła głową:

– Nie poznaję cię…

A ja poczułam ulgę. Pierwszy raz od lat postawiliśmy granicę.

Justyna przestała się odzywać na kilka miesięcy. Dzieci czasem pisały do Pawła na Messengerze: „Wujku, tęsknimy”. Odpowiadał im krótko i ciepło, ale już nie biegliśmy na każde zawołanie.

Gdy urodziła się nasza córeczka Lena, Justyna pojawiła się w szpitalu z wielkim pluszowym misiem i miną męczennicy.

– No to teraz już jesteście pełną rodziną… – rzuciła z przekąsem.

Nie odpowiedziałam nic. Po prostu przytuliłam Lenę mocniej do siebie.

Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Nasze relacje z Justyną są chłodne, ale poprawne. Dzieci czasem wpadają do nas na lody czy bajkę – ale już bez roszczeń i pretensji.

Czasem zastanawiam się: dlaczego tak długo pozwalaliśmy sobą manipulować? Czy naprawdę rodzina daje prawo do wykorzystywania innych? A może czasem trzeba być egoistą, żeby ocalić własne szczęście?