Dzień, w którym dzieci usiadły do wielkiej kolacji: Zapomniana chwila, która zmieniła wszystko

— Mamo, znowu nie ma nic do jedzenia? — głos Kacpra odbił się echem po kuchni, a ja poczułam, jak narasta we mnie frustracja. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, zmywając resztki po śniadaniu. Za oknem szarzał listopadowy wieczór, a ja czułam się tak samo szara i zmęczona.

— Kacper, proszę cię, nie zaczynaj — odpowiedziałam cicho, próbując ukryć drżenie w głosie. — W lodówce jest jeszcze trochę sera i pomidorów. Zrobimy zapiekankę.

— Znowu zapiekanka? — jęknęła Ola, moja starsza córka, rzucając plecak na podłogę. — U Magdy w domu codziennie jest coś innego. Nawet tata potrafił zrobić spaghetti.

Zacisnęłam zęby. Nie chciałam, żeby dzieci widziały, jak bardzo boli mnie to porównanie. Od kiedy Marek odszedł do tej swojej „nowej rodziny”, wszystko było trudniejsze. Pieniądze się nie zgadzały, rachunki rosły, a ja czułam się coraz bardziej niewidzialna — dla świata i dla własnych dzieci.

Ale tego dnia postanowiłam coś zmienić. Może to przez to zmęczenie, może przez tęsknotę za dawnym życiem, kiedy jeszcze byliśmy razem przy stole. Może przez to, że Ola miała łzy w oczach, a Kacper coraz częściej zamykał się w swoim pokoju.

— Dobrze — powiedziałam nagle, zaskakując nawet samą siebie. — Dziś będzie wielka kolacja. Taka prawdziwa. Zrobimy ją razem.

Dzieci spojrzały na mnie nieufnie. Kacper wzruszył ramionami i wrócił do telefonu. Ola przewróciła oczami.

— Jasne, mamo — mruknęła. — A świnie zaczną latać.

Nie odpowiedziałam. Wytarłam ręce o fartuch i wyszłam do sklepu. Po drodze liczyłam drobniaki w kieszeni i układałam w głowie menu: ziemniaki, kurczak na promocji, trochę warzyw. W sklepie spotkałam sąsiadkę, panią Zofię.

— Pani Aniu, wszystko w porządku? Wygląda pani na zmęczoną.

Uśmiechnęłam się blado.

— Tak, wie pani… dzieci rosną, apetyt też.

Pani Zofia pokiwała głową ze zrozumieniem i wręczyła mi paczkę domowych pierogów.

— Na deser — powiedziała cicho. — Dzieci lubią słodkie.

Wróciłam do domu z siatkami pełnymi zakupów i nową energią. W kuchni rozłożyłam produkty na stole i zawołałam dzieci.

— Pomagacie czy nie jecie! — zażartowałam, próbując rozładować napięcie.

Ku mojemu zdziwieniu Ola podeszła pierwsza.

— Co mam robić?

Kacper dołączył chwilę później, mrucząc coś pod nosem o „MasterChefie”.

Zaczęliśmy od obierania ziemniaków. Ola kroiła warzywa, Kacper mieszał sos. Śmialiśmy się z jego nieudolnych prób posługiwania się nożem i wspominaliśmy wakacje u babci na wsi. W powietrzu unosił się zapach pieczonego kurczaka i świeżych ziół.

W pewnym momencie Ola spojrzała na mnie poważnie.

— Mamo… przepraszam za to wcześniej. Wiem, że się starasz.

Poczułam łzy pod powiekami, ale tylko pokiwałam głową.

— Ja też przepraszam — dodał Kacper cicho.

Przygotowanie kolacji zajęło nam prawie dwie godziny. Nakryliśmy stół białym obrusem, który leżał w szafie od świąt. Zapaliliśmy świeczki i ustawiliśmy talerze tak równo, jak tylko potrafiliśmy.

Gdy usiedliśmy razem przy stole, poczułam coś dziwnego — jakby czas się zatrzymał. Dzieci jadły ze smakiem, śmiały się i opowiadały o szkole. Przez chwilę byliśmy znowu rodziną.

Po kolacji Ola pomogła mi sprzątać.

— Mamo… możemy częściej robić takie kolacje?

Uśmiechnęłam się przez łzy.

— Oczywiście, kochanie. Zawsze możemy być razem.

Kiedy dzieci poszły spać, usiadłam przy stole i patrzyłam na pusty talerz Marka. Przez chwilę poczułam żal — do niego, do siebie, do losu. Ale potem pomyślałam o dzisiejszym wieczorze i o tym, jak niewiele trzeba, by poczuć szczęście.

Czy naprawdę musimy mieć wszystko idealne? Czy wystarczy po prostu być razem i próbować na nowo każdego dnia? Może właśnie w tych zwykłych chwilach kryje się prawdziwa siła rodziny…