Kiedy marzenia o spokoju zamieniają się w ciche niewolnictwo: Historia jednej matki
— Mamo, nie mogę już tam zostać. On… on mnie niszczy — głos mojej córki, Magdy, drżał, kiedy stała w moim przedpokoju z walizką i zapłakanymi oczami. Była noc, a ja właśnie wyłączyłam telewizor, ciesząc się ciszą, która od kilku miesięcy była moim jedynym towarzyszem. Nie spodziewałam się jej. Nie spodziewałam się, że moje życie po sześćdziesiątce znów wywróci się do góry nogami.
Przez chwilę patrzyłam na nią w milczeniu. W jej oczach widziałam tę samą bezradność, którą pamiętałam z jej dzieciństwa, kiedy bała się burzy albo zgubiła ulubioną lalkę. Ale teraz była dorosłą kobietą, matką siedmioletniego Antosia, a ja… Ja byłam już zmęczona. Miałam nadzieję, że po przejściu na emeryturę wreszcie zacznę żyć dla siebie. Chciałam czytać książki, chodzić na spacery po Łazienkach, spotykać się z koleżankami na kawie i może nawet zapisać się na kurs tańca. Tymczasem Magda wróciła do mnie z całym swoim światem — z bólem, rozczarowaniem i dzieckiem, które potrzebowało opieki.
— Oczywiście, kochanie. Zawsze możesz tu wrócić — powiedziałam cicho, przytulając ją mocno. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo te słowa zmienią moje życie.
Pierwsze tygodnie były pełne napięcia. Magda płakała nocami, Antoś budził się z krzykiem, a ja próbowałam być dla nich wszystkim — matką, babcią, psychologiem i kucharką. Gotowałam ich ulubione potrawy, prałam ubrania, odbierałam Antosia ze szkoły i słuchałam godzinnych zwierzeń Magdy o tym, jak bardzo zawiodło ją życie. Próbowałam być silna. Przecież matka zawsze powinna być silna.
Ale z każdym dniem czułam się coraz bardziej przezroczysta. Moje plany znikały jeden po drugim. Książki leżały nietknięte na półce, koleżanki przestały dzwonić, bo zawsze byłam zajęta. Nawet mój ukochany ogródek zarastał chwastami — nie miałam już siły ani czasu go pielęgnować.
Pewnego ranka obudziłam się wcześniej niż zwykle. Słońce ledwo przebijało się przez zasłony. Usiadłam na brzegu łóżka i poczułam łzy napływające do oczu. „Czy tak już będzie zawsze? Czy naprawdę na to zasłużyłam?” — pytałam siebie w myślach.
Tego dnia Magda przyszła do kuchni spóźniona i rozdrażniona.
— Mamo, dlaczego nie zrobiłaś śniadania? Spieszę się do pracy! — rzuciła z pretensją.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
— Magda… Ja też mam prawo być zmęczona. Nie jestem już młoda — odpowiedziałam cicho.
— Ale przecież jesteś w domu! Co masz innego do roboty? — odparła bez zastanowienia.
Te słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, wyrzucić wszystko z siebie: ile poświęciłam dla niej przez całe życie, jak bardzo tęsknię za spokojem i własnym czasem. Ale tylko westchnęłam i zaczęłam szykować kanapki dla Antosia.
Wieczorem zadzwoniła do mnie Ela, moja przyjaciółka jeszcze z czasów liceum.
— Haniu, co u ciebie? Dawno cię nie widziałam! Może wyskoczymy na kawę?
— Nie mogę… Magda wróciła do domu po rozwodzie. Mam teraz pełne ręce roboty — odpowiedziałam zmęczonym głosem.
— Haniu… Ty też masz prawo do życia. Pamiętaj o sobie — powiedziała Ela i rozłączyła się.
Te słowa nie dawały mi spokoju przez całą noc. Czy naprawdę zapomniałam o sobie? Czy bycie matką oznacza rezygnację z własnych marzeń?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Magdą szczerze. Siedziałyśmy przy stole w kuchni, a Antoś bawił się klockami w pokoju obok.
— Magda… Musimy porozmawiać. Kocham cię i chcę ci pomóc, ale nie mogę już dłużej zapominać o sobie. Potrzebuję czasu dla siebie. Chcę znów poczuć się szczęśliwa — zaczęłam drżącym głosem.
Magda spojrzała na mnie zaskoczona.
— Myślałam, że jesteś szczęśliwa mając nas przy sobie…
— Jestem szczęśliwa, że ci pomagam, ale nie mogę być tylko opiekunką i kucharką. Chcę znów spotykać się z przyjaciółkami, czytać książki… Chcę żyć — powiedziałam stanowczo.
Przez chwilę panowała cisza. Widziałam w jej oczach mieszankę złości i smutku.
— Przepraszam, mamo… Nie zdawałam sobie sprawy… — wyszeptała w końcu.
To był pierwszy krok do zmiany. Zaczęłyśmy dzielić obowiązki. Magda starała się więcej angażować w życie domowe, a ja powoli odzyskiwałam siebie. Zaczęłam wychodzić na spacery, spotykać się z Elą i nawet zapisałam się na kurs tańca dla seniorów.
Ale wciąż czuję żal za tymi miesiącami (a może latami?), które oddałam bez reszty rodzinie. Czasem zastanawiam się: czy można kochać za bardzo? Czy matka ma prawo powiedzieć „dość”? Czy inni też czują to samo ciche niewolnictwo pod płaszczykiem miłości?
Może nie jestem jedyna? Może warto o tym mówić głośno?