Oda, która już nie jest moja: Gorzki smak gościnności i utraty własnego miejsca
– Nie rozumiesz, mamo! To jest MOJE miejsce! – krzyknęłam, czując jak głos mi się łamie, a łzy napływają do oczu. Stałam w progu mojego pokoju, patrząc na mamę, która z uporem godnym lepszej sprawy przekładała moje książki do kartonu.
– Martyno, to tylko na jakiś czas. Emre nie ma się gdzie podziać. Jesteśmy rodziną, musimy sobie pomagać – odpowiedziała spokojnie, ale w jej oczach widziałam zmęczenie i cień wyrzutów sumienia.
Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czuła się tak bezradna. Mój pokój – mój azyl, moje schronienie przed światem – miał teraz należeć do kogoś innego. Do kuzyna, którego widywałam raz na kilka lat i który nagle miał stać się częścią naszego życia. Wszystko przez to, że jego rodzice wyjechali za granicę do pracy i nie mogli go zabrać ze sobą.
W tamtej chwili nienawidziłam całej tej sytuacji. Nienawidziłam tego, że nikt mnie nie zapytał o zdanie. Nienawidziłam Emrego, choć przecież nie był niczemu winien. Ale najbardziej nienawidziłam siebie za to, że nie potrafię być bardziej wyrozumiała.
Pierwsza noc na rozkładanej kanapie w salonie była jak koszmar. Słyszałam przez ścianę ciche kroki Emrego, szelest pościeli, jego cichy płacz. Może i on czuł się tu obco? Może też tęsknił za swoim domem? Ale wtedy nie potrafiłam o tym myśleć.
W szkole byłam rozkojarzona. Przyjaciółka Ola próbowała mnie pocieszać:
– Może to nawet fajnie mieć kogoś nowego w domu? Będziecie mogli pogadać, pośmiać się…
– Ola, on zabrał mi wszystko! Nawet nie mam gdzie się uczyć! – wybuchłam.
Ola tylko pokiwała głową. Wiedziała, że nie przekona mnie żadnym argumentem.
Z czasem sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Mama była wiecznie zmęczona – praca, dom, teraz jeszcze opieka nad Emrem. Tata udawał, że nic się nie dzieje, zamykał się w swoim warsztacie i majsterkował godzinami. Ja coraz częściej wychodziłam z domu – na długie spacery po parku albo do biblioteki, byle tylko nie patrzeć na zamknięte drzwi mojego pokoju.
Emre był cichy i zamknięty w sobie. Próbował się odwdzięczyć – pomagał w kuchni, sprzątał łazienkę, nawet próbował rozmawiać ze mną o szkole czy muzyce. Ale ja byłam zimna jak lód.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę rodziców za zamkniętymi drzwiami:
– Może powinniśmy inaczej to rozwiązać? Martyna jest coraz bardziej przygaszona…
– Daj jej czas. To dla niej trudne. Ale Emre też potrzebuje wsparcia.
Poczułam się jak przedmiot w czyjejś grze. Jakby moje uczucia były mniej ważne od rodzinnych zobowiązań.
Któregoś dnia wróciłam wcześniej ze szkoły. Zastałam Emrego siedzącego na moim łóżku z moim starym pamiętnikiem w rękach.
– Co ty robisz?! – wrzasnęłam.
Emre zerwał się przestraszony.
– Przepraszam! Znalazłem to pod poduszką… Nie chciałem…
– Wyjdź stąd! To jest MOJE!
Wybiegł z pokoju z oczami pełnymi łez. Ja rzuciłam pamiętnikiem o ścianę i osunęłam się na podłogę. Po raz pierwszy poczułam się naprawdę okrutna.
Wieczorem mama przyszła do mnie do salonu.
– Martynko… Wiem, że to dla ciebie trudne. Ale czasem życie wymaga od nas poświęceń. Emre nie ma nikogo poza nami.
– A ja co? Ja też już nie mam swojego miejsca!
Mama przytuliła mnie mocno.
– Masz nas. I zawsze będziesz miała.
Tydzień później Emre zostawił mi na stole kartkę:
„Przepraszam za wszystko. Chciałem tylko poczuć się jak w domu.”
Coś we mnie pękło. Po raz pierwszy zobaczyłam w nim nie intruza, ale chłopaka zagubionego tak samo jak ja. Wieczorem zapukałam do mojego dawnego pokoju.
– Emre… Chcesz pograć w planszówki?
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i uśmiechnął się nieśmiało.
Od tamtej pory powoli zaczęliśmy budować coś na nowo – nie było łatwo, ale przynajmniej już nie byliśmy sobie obcy.
Czasem jednak patrzę na zamknięte drzwi mojego dawnego pokoju i czuję ukłucie żalu. Czy można naprawdę odzyskać swoje miejsce w świecie, kiedy raz się je straciło? Czy rodzina zawsze oznacza rezygnację z siebie? Co wy o tym myślicie?