Przebłysk w kawiarni: Gorzka kawa i słodkie przebudzenie Bronisławy

– Bronka, kawa zimna! – krzyknęła do mnie Zosia zza baru, a ja jakby dopiero wtedy wróciłam do rzeczywistości. Siedziałam przy oknie naszej kawiarni, patrząc na zamarznięte jezioro Necko, i przez chwilę nie mogłam sobie przypomnieć, jak się tu znalazłam. Palce miałam zaciśnięte na filiżance, a w gardle czułam znajome pieczenie. To nie była tylko kawa – to był cały ciężar ostatnich lat, który nagle spadł mi na ramiona.

Miałam pięćdziesiąt trzy lata i od zawsze byłam tą, która wszystko trzyma w ryzach. Bronisława – matka, żona, właścicielka kawiarni, powierniczka cudzych sekretów. W Augustowie znał mnie każdy, ale nikt nie wiedział, jak bardzo jestem zmęczona. Nawet ja sama nie chciałam tego widzieć. Dopiero tego ranka, kiedy śnieg skrzypiał pod butami pierwszych klientów, a ja nie mogłam zmusić się do uśmiechu, zrozumiałam, że coś się we mnie złamało.

– Bronka, co z tobą? – Zosia podeszła bliżej i ściszyła głos. – Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczyła.

Chciałam jej odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Przez głowę przelatywały mi obrazy: mąż Janusz, który od miesięcy wracał do domu coraz później i coraz częściej milczał; syn Michał, wiecznie niezadowolony student prawa w Białymstoku, który dzwonił tylko wtedy, gdy potrzebował pieniędzy; córka Kasia, zamknięta w swoim pokoju z telefonem i wiecznym fochem. A ja? Ja byłam tłem dla ich życia.

Zosia położyła mi dłoń na ramieniu. – Może powinnaś odpocząć? – zaproponowała.

Prychnęłam gorzko. – Odpocząć? Kto tu wszystko ogarnie? Ty? Janusz? Dzieci? – Ugryzłam się w język. Nie chciałam być złośliwa wobec Zosi, ale frustracja buzowała we mnie jak kawa na palniku.

Wtedy do kawiarni wszedł Janusz. Nie patrzył na mnie. Zamówił espresso i usiadł przy stoliku pod ścianą. Przez chwilę obserwowałam go ukradkiem. Był zmęczony, postarzały, jakby życie też go przygniotło. Ale zamiast współczucia poczułam złość. Ile razy prosiłam go o rozmowę? Ile razy mówiłam, że nie daję już rady sama wszystkiego ciągnąć?

– Janusz – podeszłam do niego z filiżanką. – Musimy porozmawiać.

Spojrzał na mnie niechętnie. – Teraz? Przecież widzisz, ile ludzi przyszło.

– Właśnie teraz – odpowiedziałam stanowczo. – Bo jeśli nie teraz, to kiedy?

Milczał przez chwilę, a potem wzruszył ramionami. – O czym chcesz gadać? O tym, że Michał znowu nie zdał egzaminu? Czy o tym, że Kasia trzaska drzwiami?

Poczułam łzy pod powiekami. – O nas chcę porozmawiać. O tym, że już nie wiem, kim jestem poza byciem żoną i matką. Że mam dość tego wszystkiego.

Janusz spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Co ty wygadujesz? Przecież masz wszystko: dom, rodzinę, kawiarnię…

– Mam wszystko oprócz siebie – wyszeptałam.

W tej chwili zadzwonił telefon. Michał. Odruchowo odebrałam.

– Mamo, przelej mi tysiąc złotych na konto, bo muszę zapłacić za akademik – usłyszałam bez żadnego „cześć”, bez pytania jak się czuję.

– Michał…

– No co? Nie masz?

– Mam… Ale czy ty w ogóle wiesz, co się u nas dzieje?

– Mamo, nie mam czasu gadać. Przelej i pa.

Rozłączył się zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Spojrzałam na Janusza. Patrzył przez okno na jezioro.

– Widzisz? Nawet dzieci mają nas gdzieś – powiedział cicho.

Wtedy coś we mnie pękło. Wstałam gwałtownie i wyszłam na zewnątrz mimo mrozu. Śnieg skrzypiał pod moimi stopami tak samo jak rano. Oddychałam głęboko lodowatym powietrzem i czułam, jak łzy zamarzają mi na policzkach.

Przez lata byłam dla wszystkich podporą. Dla Janusza – bo po stracie pracy nie potrafił się odnaleźć; dla dzieci – bo chciałam im dać lepszy start niż miałam sama; dla klientów kawiarni – bo zawsze miałam czas wysłuchać ich problemów. Ale kto wysłuchał mnie?

Wróciłam do środka i spojrzałam na Zosię.

– Zosiu… Muszę wyjechać na kilka dni. Sama.

Zosia otworzyła szeroko oczy. – Ty? Sama?

– Tak. Jeśli nie wyjadę teraz, to już nigdy nie znajdę odwagi.

Janusz podszedł do mnie powoli.

– Bronka… Co ty wyprawiasz?

– Ratuję siebie – odpowiedziałam cicho.

Nie pamiętam nawet jak spakowałam walizkę ani jak znalazłam się w pociągu do Gdańska. Pamiętam tylko ulgę, kiedy drzwi przedziału zamknęły się za mną i po raz pierwszy od lat poczułam się wolna.

Przez trzy dni chodziłam po zimnym mieście nad morzem i myślałam o swoim życiu. O tym, ile razy rezygnowałam z siebie dla innych; ile razy tłumiłam własne pragnienia i marzenia; ile razy mówiłam „później”, „nie teraz”, „może kiedyś”.

Wróciłam do Augustowa inną kobietą. Wiedziałam już, że muszę postawić granice. Że mam prawo być zmęczona i mam prawo prosić o pomoc. Że nie jestem tylko matką i żoną – jestem też Bronisławą.

Kiedy weszłam do kawiarni, Zosia uśmiechnęła się do mnie szeroko.

– Dobrze, że wróciłaś – powiedziała cicho.

Janusz stał przy oknie i patrzył na jezioro.

– Przepraszam – powiedział tylko tyle.

Nie wiem jeszcze, co będzie dalej z moją rodziną ani czy uda nam się naprawić to wszystko, co przez lata zaniedbaliśmy. Ale wiem jedno: czasem trzeba pozwolić sobie na przebudzenie nawet wtedy, gdy wydaje się za późno.

Czy naprawdę można zacząć od nowa po pięćdziesiątce? Czy inni też czują się czasem tak bardzo samotni wśród najbliższych?