Dlaczego wybrałem samotność po rozwodzie? Mój dramatyczny wybór wbrew rodzinie i przyjaciołom
– Piotr, ile jeszcze będziesz tak siedział sam w tym mieszkaniu? – głos mojej siostry, Małgorzaty, rozbrzmiewał w słuchawce z nutą irytacji i troski. Siedziałem przy kuchennym stole, patrząc na pustą filiżankę po kawie. Za oknem szarzało, a ja czułem, jakby to szarość wlewała się do mojego wnętrza.
– Małgośka, proszę cię… – westchnąłem ciężko. – Daj mi trochę spokoju.
– Ale Piotrek, przecież nie możesz tak żyć! Od rozwodu minęły już dwa lata. Może czas kogoś poznać? – nie odpuszczała.
Odłożyłem telefon na stół i przez chwilę patrzyłem na wyświetlacz, jakby miał mi podpowiedzieć, co dalej robić. W głowie dudniły mi słowa siostry, a za nimi echem powracały głosy rodziny podczas świąt: „Piotruś, kiedy przyprowadzisz kogoś nowego?”, „Samotność to nie jest życie”, „Mężczyzna potrzebuje kobiety”.
Nie wiedzieli, że samotność nie jest dla mnie karą. To był mój wybór. Po rozwodzie z Anną czułem się jak rozbitek wyrzucony na brzeg – zmęczony walką z falami, ale wreszcie mogący złapać oddech. Nasze małżeństwo przez ostatnie lata było jak pole minowe – nigdy nie wiedziałem, kiedy wybuchnie kolejna kłótnia. Oboje byliśmy zmęczeni, wypaleni, a każde słowo raniło bardziej niż poprzednie.
Pamiętam dzień, kiedy Anna spakowała walizkę i wyszła. Stałem wtedy w przedpokoju, patrząc na jej plecy. Nie zatrzymałem jej. Nie miałem już siły walczyć ani o nią, ani o nas. Przez pierwsze miesiące po rozstaniu czułem pustkę, która bolała fizycznie. Ale z czasem nauczyłem się żyć sam ze sobą. Zacząłem czytać książki, na które nigdy nie miałem czasu. Chodziłem na długie spacery po Łazienkach. Odkryłem ciszę – nie tę przerażającą, ale kojącą.
Mimo to presja nie ustawała. Rodzina, znajomi, nawet sąsiedzi – wszyscy mieli dla mnie gotowe rozwiązania. „Zapisz się na portal randkowy”, „Poznaj kogoś w klubie seniora”, „Może ta nowa sąsiadka z trzeciego piętra?”. Każda rada była jak ukłucie igłą.
Najtrudniejsze były rozmowy z moim najlepszym przyjacielem, Krzyśkiem. Znamy się od podstawówki i zawsze mówiliśmy sobie wszystko prosto w oczy.
– Piotrek, nie rozumiem cię – powiedział pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy razem przy piwie w jego kuchni. – Przecież zawsze byłeś duszą towarzystwa. Pamiętasz nasze wypady nad jezioro? Zawsze miałeś wokół siebie ludzi.
– Może właśnie dlatego teraz chcę pobyć sam – odpowiedziałem cicho. – Mam dość udawania przed innymi i przed sobą.
– Ale przecież życie jest krótkie! Nie boisz się, że coś cię ominie?
Spojrzałem mu prosto w oczy.
– Krzysiek… Ja już tyle razy czułem się samotny będąc z kimś. Teraz przynajmniej wiem, dlaczego jestem sam.
Zamilkł na chwilę. Widziałem w jego oczach troskę i bezradność.
– Wiesz… Może masz rację – powiedział w końcu. – Ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Uśmiechnąłem się smutno.
W pracy też nie było łatwo. Koledzy z biura rzucali żarty o „starych kawalerach”, a koleżanki próbowały mnie swatać z każdą wolną znajomą. Czułem się jak eksponat w muzeum: „Oto Piotr, lat 54, rozwiedziony, bezdzietny, samotny”.
Najbardziej bolały mnie jednak rozmowy z mamą. Miała już swoje lata i coraz częściej wspominała o śmierci.
– Synku… Ja tylko chcę wiedzieć, że nie będziesz sam na starość – mówiła drżącym głosem.
– Mamo… Ja naprawdę jestem szczęśliwy tak, jak jest – próbowałem ją przekonać.
Ale widziałem łzy w jej oczach i czułem się winny. Czy naprawdę miałem prawo wybierać siebie kosztem jej spokoju?
Czasem budziłem się w nocy zlany potem i pytałem siebie: „A jeśli się mylę? Jeśli pewnego dnia obudzę się i będę żałował tej decyzji?”. Ale potem przypominałem sobie te wszystkie lata życia w cieniu cudzych oczekiwań – najpierw rodziców, potem żony, teraz wszystkich wokół.
Pewnego dnia spotkałem Annę przypadkiem w sklepie spożywczym. Była z nowym partnerem. Uśmiechnęła się do mnie lekko zakłopotana.
– Cześć, Piotrze…
– Cześć, Aniu – odpowiedziałem spokojnie.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
– Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy – powiedziała cicho.
– Tak… Myślę, że tak – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Wyszliśmy ze sklepu osobno. Poczułem ulgę. Nie było już żalu ani gniewu.
Wieczorem usiadłem przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłem na światła miasta. Może jestem samotny według innych, ale dla siebie jestem wolny. Wolny od kompromisów na siłę, od udawania kogoś innego.
Czasem myślę: czy naprawdę trzeba być z kimś, żeby być szczęśliwym? Czy samotność to zawsze porażka? A może to odwaga bycia sobą mimo wszystko?