Kiedy tata nie wytrzymał – historia o rozpadzie i odbudowie rodziny Kowalskich
– Nie dam już rady, Anka! – krzyknąłem, czując jak głos mi się łamie. Stałem w kuchni, oparty o blat, a w moich oczach zbierały się łzy. Słyszałem cichy płacz naszej córeczki, Zosi, z pokoju obok. Miała dopiero cztery lata, a od kilku miesięcy jej zdrowie było dla nas niekończącym się koszmarem. Gorączki, duszności, nieprzespane noce. Lekarze rozkładali ręce, a my z Anką coraz częściej kłóciliśmy się o drobiazgi.
– Myślisz, że mi jest łatwiej? – odpowiedziała cicho Anka, ale w jej głosie czułem zmęczenie i rezygnację. – Przecież to nasze dziecko…
Wiedziałem, że ją ranię. Ale czułem się jakby ktoś codziennie wyciskał ze mnie resztki sił. Praca w warsztacie samochodowym już dawno przestała być odskocznią – wracałem do domu i od progu czułem ciężar odpowiedzialności. Zosia kaszlała coraz mocniej, a ja nie potrafiłem jej pomóc.
Pewnej nocy, gdy Zosia znów dostała ataku duszności, Anka wybiegła z nią do łazienki. Siedziałem na łóżku, patrząc w ciemność. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem: „Może gdyby ich tu nie było… Może gdyby pojechały do teściów na wieś… Może wtedy bym odpoczął?” Przeraziłem się tej myśli. Ale następnego dnia, kiedy Anka zaproponowała wyjazd do swoich rodziców na kilka dni, nie protestowałem. Wprost przeciwnie – poczułem ulgę.
– Może to dobrze – powiedziałem bez przekonania. – Odpoczniecie obie.
Anka spojrzała na mnie z wyrzutem. – A ty?
– Ja… muszę trochę pobyć sam.
Nie powiedziałem jej prawdy. Nie przyznałem się, że jestem na skraju załamania. Że boję się własnych myśli.
Kiedy zamknęły za sobą drzwi, w mieszkaniu zapadła cisza tak gęsta, że aż bolała. Przez pierwsze godziny chodziłem z kąta w kąt, nie wiedząc co ze sobą zrobić. W końcu usiadłem na kanapie i zacząłem płakać jak dziecko.
Przez kolejne dni próbowałem żyć normalnie. Praca, szybkie zakupy, wieczorem telewizor. Ale wszystko wydawało się puste. Brakowało mi nawet tych nocnych pobudek i zapachu syropu malinowego w kuchni.
Po tygodniu zadzwoniła Anka.
– Zosia czuje się lepiej – powiedziała ostrożnie. – Tu jest świeże powietrze, mama gotuje rosołek…
– To dobrze – odpowiedziałem cicho.
– Może powinniśmy zostać tu dłużej? – zapytała nagle.
Zamilkłem. Wiedziałem, że to nie tylko dla Zosi. Że ona też potrzebuje odpocząć ode mnie.
Wieczorami zacząłem pić piwo przed telewizorem. Czasem dwa, czasem trzy. Samotność bolała coraz bardziej. Zacząłem pisać do starego przyjaciela z technikum, Marka.
– Stary, co się dzieje? – zapytał mnie podczas spotkania w barze.
– Nie radzę sobie – przyznałem pierwszy raz głośno. – Boję się, że wszystko rozwalę.
Marek pokiwał głową. – Idź do psychologa. Serio. To nie wstyd.
Wróciłem do pustego mieszkania i długo patrzyłem w sufit. W końcu zadzwoniłem do poradni zdrowia psychicznego.
Pierwsza wizyta była koszmarem. Siedziałem naprzeciwko pani psycholog i nie mogłem wydusić słowa. Ale potem przyszła ulga – ktoś mnie wysłuchał bez oceniania.
Tymczasem Anka dzwoniła coraz rzadziej. Zosia zaczęła chodzić do przedszkola na wsi i podobno miała nowych kolegów. Czułem się jakby życie toczyło się beze mnie.
Po dwóch miesiącach Anka napisała SMS-a: „Musimy porozmawiać”.
Spotkaliśmy się w parku pod blokiem. Zosia bawiła się na huśtawce, a my siedzieliśmy na ławce jak obcy ludzie.
– Nie wiem czy potrafię wrócić – powiedziała Anka bez ogródek. – Tam jest łatwiej…
Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek wcześniej.
– Ja też się zmieniłem – odpowiedziałem szczerze. – Chodzę na terapię. Chcę być lepszym ojcem… i mężem.
Patrzyła na mnie długo.
– Może spróbujemy jeszcze raz? Ale powoli…
Zgodziłem się bez wahania.
Przez kolejne tygodnie jeździłem na wieś co weekend. Pomagałem przy Zosi, rozmawiałem z teściami, czasem gotowałem obiad dla wszystkich. Powoli odzyskiwaliśmy siebie nawzajem.
Dziś mieszkamy znów razem – tym razem na wsi, gdzie Zosia oddycha pełną piersią i rzadziej choruje. Ja dalej chodzę na terapię i uczę się mówić o swoich uczuciach.
Czasem myślę o tamtej nocy, kiedy chciałem uciec od wszystkiego. Czy musiałem aż tak upaść, żeby zrozumieć co jest najważniejsze?
A Wy? Czy mieliście kiedyś momenty, gdy chcieliście po prostu zniknąć? Co Wam wtedy pomogło wrócić?