Afera w kuchni: jak gołąbki rozwaliły małżeństwo
– Bożka, co na obiad? – głos Andrzeja rozległ się z salonu, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć buty. Zignorowałam go przez chwilę, bo siaty z Biedronki wrzynały mi się w dłonie, a pot spływał po karku. W Brzozogrodzie wieczory bywają duszne, nawet jeśli to już wrzesień. W końcu rzuciłam zakupy na stół i osunęłam się na krzesło.
– Gołąbki – odpowiedziałam cicho, ledwo łapiąc oddech. – Zjesz, czy znowu będziesz wybrzydzał?
Andrzej pojawił się w drzwiach kuchni, opierając się o framugę z miną obrażonego księcia. – Znowu? Bożenna, ile można jeść te twoje gołąbki? Moja matka robiła je inaczej.
Zacisnęłam zęby. Jego matka. Zawsze jego matka. Nawet po dwudziestu latach małżeństwa nie mogłam jej dorównać. – To może sam sobie ugotuj – syknęłam, wyciągając kapustę z siatki.
Wiedziałam, że to nie chodzi o gołąbki. Od miesięcy czułam, że coś jest nie tak. Andrzej wracał późno, coraz częściej zamykał się w łazience z telefonem. Kiedyś śmialiśmy się razem przy gotowaniu, teraz kuchnia była polem bitwy.
– Nie przesadzaj – mruknął, ale widziałam w jego oczach cień niepokoju. – Po prostu… mogłabyś czasem zrobić coś innego.
Zignorowałam go i zaczęłam kroić cebulę. Łzy napływały mi do oczu – nie tylko przez cebulę. Przypomniałam sobie nasze pierwsze wspólne gotowanie. On wtedy żartował, że moje gołąbki są lepsze niż u mamy. Kiedy to się zmieniło?
Wrzuciłam mięso do miski i zaczęłam je mieszać z ryżem. Andrzej stał w drzwiach i patrzył na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. W końcu wyszedł bez słowa.
Zostałam sama z dźwiękiem gotującej się wody i własnymi myślami. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystkim i wyjść z domu. Ale przecież nie mogłam – dzieci zaraz wrócą ze szkoły, trzeba zrobić kolację.
Kiedy nakładałam farsz na liście kapusty, usłyszałam cichy dźwięk telefonu Andrzeja zostawionego na blacie. Ekran rozświetlił się wiadomością: „Czekam na ciebie. Tęsknię.” Serce mi zamarło.
Przez chwilę stałam jak sparaliżowana. Potem podeszłam bliżej. Wiadomość była od „Kasia (praca)”. Praca… Ostatnio często zostawał po godzinach.
Wrócił do kuchni akurat, gdy patrzyłam na telefon.
– Co robisz? – zapytał ostro.
– Powiedz mi prawdę, Andrzej – głos mi drżał. – Kim jest Kasia?
Zbladł. Przez chwilę myślałam, że zaprzeczy, ale tylko spuścił wzrok.
– To nie tak… – zaczął.
– To jak? – przerwałam mu. – Od miesięcy czuję, że coś jest nie tak! Myślisz, że nie widzę?
Dzieci weszły do domu akurat w tej chwili. Szybko otarłam łzy i zaczęłam układać gołąbki w garnku, jakby nic się nie stało.
Wieczorem siedzieliśmy przy stole w milczeniu. Dzieci jadły gołąbki i chwaliły je jak zawsze. Andrzej nie tknął nawet jednego.
Po kolacji zamknęłam się w łazience i płakałam tak cicho, żeby nikt nie słyszał. W głowie dudniły mi słowa: „Czekam na ciebie. Tęsknię.” Czy to możliwe, że wszystko rozpadło się przez kilka wiadomości? A może przez lata niedomówień i pretensji?
Następnego dnia Andrzej spakował walizkę.
– Muszę to przemyśleć – powiedział bez przekonania.
Nie zatrzymałam go. Patrzyłam tylko, jak wychodzi z domu, który razem budowaliśmy przez dwadzieścia lat.
Dzieci pytały: – Gdzie tata?
– Wyjechał służbowo – skłamałam.
Przez kolejne dni kuchnia była pusta i cicha jak nigdy wcześniej. Gotowałam gołąbki tylko dla siebie, bo dzieci nie chciały ich jeść bez taty.
Wieczorami siedziałam przy stole i patrzyłam na pusty talerz po drugiej stronie. Próbowałam zrozumieć, kiedy wszystko zaczęło się psuć. Czy to przez rutynę? Przez wieczne porównania do jego matki? A może przez to, że przestaliśmy ze sobą rozmawiać?
Po tygodniu Andrzej zadzwonił.
– Bożka… przepraszam – powiedział cicho. – Nie wiem, co dalej.
– Ja też nie wiem – odpowiedziałam szczerze.
Odłożyłam słuchawkę i poczułam ulgę pomieszaną z żalem. Może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co już dawno umarło?
Dziś minął miesiąc odkąd Andrzej wyprowadził się z domu. Dzieci powoli przyzwyczajają się do nowej rzeczywistości. Ja też uczę się żyć sama ze sobą i swoimi myślami.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę wszystko rozpadło się przez gołąbki? Czy to tylko symbol tego, co nas dzieliło? A może gdybyśmy umieli rozmawiać o swoich potrzebach wcześniej, wszystko potoczyłoby się inaczej?
Czy można odbudować zaufanie po zdradzie? Czy lepiej nauczyć się żyć na nowo? Może ktoś z was zna odpowiedź…